Dzieje się: Sezon 2; okolice odcinka Coup de Grâce; Mount Weather
Inne uwagi: Mniej lub bardziej znane wydarzenia z nieco innej perspektywy
Więcej o Fanfiction Challenge: [link]
Podczas gdy setka i ocalali z Arki muszą walczyć o przetrwanie, mieszkańcy z Mount Weather wiodą normalne życie. Niestety przybycie obcych z zewnątrz zaczyna zakłócać tę sielankę .
Kolacja przebiegała
w jak najlepszym porządku. Tak dobrze, że Rick umierał z nudów.
Żałował, że nie może zabrać jedzenia ze sobą. W swoim skromnym
mieszkanku mógłby usiąść z kredkami i narysować coś ładnego.
Słyszał, że jedna z nowych umiała rysować i bardzo chciał ją
poznać. A w jego dziecięcym mózgu uroiło się, że musi najpierw
pokazać, że jego umiejętności są warte uwagi, a więc przynieść
nowej własną pracę.
- Hej, kochanie,
czemu nie jesz? - Tata pochylił się nad nim, z łagodnym uśmiechem
na twarzy.
- Nie mam już
ochoty... - Rick spojrzał na swój talerz. Jedzenie było ledwo
tknięte.
- To może chociaż
zjesz kawałek ciasta, co? - Mężczyzna spytał, stawiając przed
nim talerzyk z pysznie wyglądającym murzynkiem. Chłopiec roześmiał
się.
- Jesteś bardzo
przekonujący! - Odparł, już z kawałkiem ciasta w ustach.
***
Kładąc się do
łóżka, Rick raz jeszcze spojrzał na własnoręcznie wykonany
obrazek. Przedstawiał on las i jezioro – widział gdzieś taki
obraz tu, w Mount Weather. Zapadł mu głęboko w pamięci.
Już miał go
odłożyć, gdy usłyszał nad sobą głos taty.
- Co tam masz? -
Pokazał mu pracę. - Ślicznie!
Rick uśmiechnął
się, zadowolony. Cieszyło go, że tata jest niego dumny.
- Wiesz, kiedy już
przyjmą mnie do naziemnych oddziałów, będę widywał takie rzeczy
codziennie...
- Naprawdę? - Oczy
chłopca zrobiły się wielkie jak spodki.
- Słowo. I
wszystko ci opowiem. - Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - Ale
teraz kładź się spać.
- No już dobrze,
tato...
***
Korytarze Mount
Weather rozbłysły dziennym światłem, a głośniki oznajmiły
początek nowego dnia. Tylko te sygnały mówiły mieszkańcom, jaka
pora panuje na zewnątrz. One sterowały ich codziennością, snem i
obowiązkami od najmłodszych lat. Dotyczyło to również małych
dzieci, dlatego teraz Rick szykował się do szkoły. Jego tata był
teraz na służbie, więc zajmowała się nim matka.
- Myślisz, że
będę mógł zobaczyć tych nowych? - Spytał. Jak wszystkie dzieci
w Mount Weather był niezwykle ciekawy obcych, którzy niedawno
trafili do ich domu.
- Nie wiem, słonko.
Oni mają własne zajęcia.
- A na przykład
jakie, mamo?
- Nie mam pojęcia.
Ale możesz zapytać tatę, kiedy wróci popołudniu. On będzie
wiedział więcej.
- Tak zrobię! -
Stwierdził zadowolony z siebie chłopiec. Jego matka uśmiechnęła
się.
- No, leć już, bo
spóźnisz się do szkoły!
- Tak jest, mamo! -
Rick zasalutował nieporadnie i pobiegł.
***
Razem ze swoimi
przyjaciółmi wchodził już do klasy, kiedy na korytarzu zjawił
się jeden ze strażników. Rick pod wpływem impulsu podszedł do
niego.
- Przepraszam, czy
pan pracuje w oddziale na powierzchni? - Strażnik wyglądał na
zaskoczonego, ale skinął głową.
- Mój tata
trenuje, żeby trafić na powierzchnię. - Odparł zadowolony. Z tyłu
usłyszał głos ponaglającej go nauczycielki. Uśmiechnął się
jeszcze do mężczyzny, po czym radośnie pobiegł do klasy. Na jego
plecaku dumnie widniało nazwisko: Lovejoy.
Mam ochotę płakać! Genialny pomysł, nawiązanie do jednej z najbardziej wzruszających scen w 2 sezonie jest mistrzowskim posunięciem <3
OdpowiedzUsuń