Dzieje się: W czasie odcinka Resurrections; TonDC
Inne uwagi: Drastyczne opisy
Więcej o Fanfiction Challenge: [link]
Kiedy Clarke pozwoliła pociskowi trafić TonDC, swoją decyzją zabiła wielu ludzi. Inni natomiast byli zmuszeni do brutalnej walki o życie.
Z góry dobiegały
krzyki ludzi, jęki bólu, rżenie przerażonych koni, przytłumione
przez warstwę gruzów, które obecnie stanowiło TonDC. Co jakiś
czas do tego dochodził zgrzyt metalu czy łomot betonu, jako że
rumowisko nie było stabilne.
Krait gwałtownie
otworzył oczy, ciężko wdychając pylaste powietrze. Rozejrzał się
dookoła. Z przerażeniem odkrył, że nie czuje lewej ręki,
przebitej na wylot dwoma pordzewiałymi pręty. Reszta ciała
sprawiała wrażenie sprawnej, ale ciężko mu było to określić z
pozycji leżącej. Starając się nie obluzować niczego wokół
siebie, powoli uniósł się odrobinę. Po chwili intensywnego
wysiłku udało mu się obrócić w taki sposób, by usiąść,
pomimo unieruchomionej ręki.
Mężczyzna szybko
odkrył, że o ruszeniu jej nie ma mowy, a pręty musiały uszkodzić
nerwy, ponieważ nie tylko nie czuł w niej bólu, ale miał
wrażenie, jakby w ogóle nie była częścią jego ciała. Po chwili
prób doszedł do tego, że czucie kończy mu się kawałek przed
łokciem. Niewiele dłużej zajęło mu wywnioskowanie, że jeśli
chce przeżyć i się stąd wydostać, będzie musiał się pozbyć
ręki.
Jeszcze raz badając
teren wokół siebie, zauważył swój nóż, leżący w szczelinie
pod blokiem betonu. Na szczęście sięgał tam nogą, więc niedługo
później udało mu się przesunąć go na tyle, by chwycić go prawą
ręką. Zacisnął zęby, przygotowując się na ból. Chociaż
trening uczynił go odpornym, rany zadawane przez kogoś nie były
tym samym, co obcinanie samemu sobie kończyny.
Ścisnął rękojeść
noża mocno i bez wahania ciął rękę przy łokciu. Ostrze było
ostre, ale nie na tyle, by jednym ciosem przeciąć kość. Ból był
na tyle silny, że Krait mimowolnie krzyknął. Mimo to, nie poddał
się. Zamiast tego wycelował nóż w to samo miejsce co wcześniej i
kontynuował cięcie.
***
Nie miał pojęcia,
ile czasu minęło. Leżał wyczerpany i zlany potem. Był niemal
pewny, że właśnie zżera go gorączka. Wiedział, że powinien jak
najszybciej wydostać się na powierzchnię, ale nie miał siły się
ruszyć. Obok niego, wciąż nadziana na pręty, leżała jego ręka.
Udało mu się zatamować krwawienie swoją koszulką, ale był to
opatrunek prowizoryczny i w dodatku nie chroniący przed zakażeniem.
Gdzieś z góry
dobiegały odległe głosy. Usłyszawszy je, Krait zacisnął mocno
zęby. Był ziemskim wojownikiem, jednym z Trikru,
nie mógł tak łatwo się poddać.
Mężczyzna
wstał na tyle, na ile był w stanie w ciasnej przestrzeni, która go
więziła. Przyciskając kikut do piersi, prawą ręką szukał
jakiejś szczeliny na tyle dużej, by być w stanie się przez nią
przecisnąć.
Właśnie
gdy mu się udało, usłyszał za sobą przeciągły zgrzyt i łoskot.
Rumowisko się zapadało. Kończył mu się czas. Czym prędzej wlazł
na ciasnego przesmyku, który jak miał nadzieję, zaprowadziłby go
na powierzchnię. Kikut lewej ręki wciąż ocierał się o gruz,
powodując niewyobrażalny ból. Mimo to wciąż czołgał się na
przód, walcząc o swoje życie.
***
Powiew
wiatru, który poczuł na twarzy, był niczym deszcz dla spragnionego
wędrowca. Krait uśmiechnął się, jednocześnie krzywiąc się z
bólu i ruszył nieco szybciej, by przeczołgać się przez ostatnie
gruzy.
Gdy
wydostał się na powierzchnię, jego serce rozpierała radość,
ponieważ przeżył. Jednak gdy rozejrzał się dookoła, widząc
płomienie i ciała jego współplemieńców, zagościł w nim także
gniew.
Wiedział,
że sprawcy tego pożałują. Krew musi mieć krew.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz