Dzieje się: Druga połowa sezonu 2; Mount Weather
Inne uwagi: Inspirowane tą piosenką: [link]; AU w którym Cage ma dziewczynę
Więcej o Fanfiction Challenge: [link]
Cage miał dobre powody, by wykorzystać setkę do własnych celów. Ale nawet wśród najbliższych mu osób były takie, które sprzeciwiały się jego idei, a on nie przyjmował tego lekko.
W Mount Weather
zbliżała się nocna zmiana. Cage z satysfakcją skończył obchód
całego bunkra, gratulując ludziom dobrej roboty i sprawdzając, czy
mieszkańcy mają dostęp do wszelkich możliwych wygód. Na końcu
upewnił się, że ich goście z zewnątrz wciąż znajdują się pod
kontrolą.
Gdy dotarł do
swojego pokoju, był już zmęczony całym dniem pracy, choć
jednocześnie podekscytowany możliwościami, jakie teraz mieli.
Dzięki szpikowi przybyszów wkrótce będą w stanie w pełni
podziwiać piękno natury bez potrzeby noszenia kombinezonów.
Wszyscy.
W środku czekał
na niego gość. Na jej widok na twarzy Cage'a pojawił się uśmiech.
- Co cię do mnie
sprowadza, kochanie? - Chwycił kobietę w objęcia, wtulając twarz
w jej kasztanowe włosy. Pachniały czystością.
- Nie potrzebuję
powodu, żeby cię widywać. - I ona się uśmiechała, a jej
melodyjny głos brzmiał w uszach mężczyzny jak anielski chór.
Pocałowała go w policzek i odsunęła się odrobinę, by spojrzeć
mu w oczy. Błyskały w nich radosne iskierki.
- Jak ci minął
dzień?
- Jak co dzień...
Na szczęście te łobuzy nie znalazły sobie żadnego nowego
psikusa. - Referowała oczywiście do dzieci, które uczyła. - A
Tobie?
- Wszystko znajduje
się pod kontrolą. Co więcej, zdradzę ci w tajemnicy... - Nachylił
się nad nią, po czym wyszeptał jej do ucha: - Wkrótce będziesz
mogła wyjść na powierzchnię.
Kobieta odsunęła
się od niego zaskoczona.
- Co znowu
wymyśliłeś, Cage?
- Mir, nic nie
wymyśliłem. Skorzystałem z tego, co wpadło w nasze ręce. -
Miranda przekrzywiła głowę, nie rozumiejąc co ma na myśli.
Chwila minęła, zanim w jej głowie zakiełkował przerażający
pomysł.
- Chyba nie chcesz
powiedzieć, że wykorzystujesz te biedne dzieciaki? - Zawołała,
zasłaniając sobie usta ręką. Na samą myśl robiło się jej
słabo.
- Dokładnie. Co
prawda krew ma tylko chwilowe właściwości, ale szpik kostny... -
Dopiero teraz zauważył, że Miranda odsunęła się od niego na
znaczną odległość.
- Kochanie, o co
chodzi? - Spytał zaniepokojony.
- Krzywdzisz
niewinnych nastolatków. Jesteś potworem. - Jej głos drżał lekko.
Cofała się do drzwi.
- Słucham?! - Cage
podniósł głos o dwa tony. Na twarzy pojawił się grymas złości.
- Dobrze słyszałeś!
- Masz czelność
mnie nazywać potworem?!
- Owszem! Nie mam
innego określenia na twoje okrucieństwo!
- Okrucieństwo?!
Robię to dla naszych ludzi! Byśmy wszyscy mogli cieszyć się
blaskiem słońca i szumem wiatru! - Głos Cage'a stał się
agresywny. Zaczął się zbliżać do Mirandy, z gniewem błyskającym
w oczach.
- Byłam w stanie
tolerować to całe spuszczanie krwi z Ziemian. Nie popieram tego,
ale te dzieciaki, w przeciwieństwie do dzikusów, zostały
ugoszczone przez twojego ojca. O czym zdaje się zapomniałeś!
- O! Nie mieszaj w
to mojego ojca! - Mężczyzna zmusił kobietę do wycofania się za
drzwi. W tej chwili praktycznie na nią warczał.
- Jak sobie chcesz!
Ale nie chcę mieć z tym, ani z tobą, nic wspólnego! - Krzyknęła
Miranda, po czym odwróciła się gwałtownie i uciekła. Cage walnął
otwartą dłonią w ścianę przy drzwiach, po czym trzasnął nimi z
całej siły. A było tak dobrze...
Nieszczęśliwy,
usiadł w fotelu i schował głowę w dłonie. Wiedział, że dobrze
robi, poświęcając dzieciaki na rzecz całej ich społeczności.
Chciałby tylko, by Miranda również to dostrzegła.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz