Dzieje się: W trakcie 2 sezonu; TonDC
Inne uwagi: Niewielkie spoilery z sezonu 2; Kane; Lexa; zwyczaje Ziemian; przepraszam za ew. błędy przy użyciu trigedasleng
Więcej o Fanfiction Challenge: [link]
Jaha zostaje uwolniony i wysłany z
wiadomością do obozu Ludzi Nieba. Tymczasem Kane staje się
gościem-zakładnikiem Lexy.
Po kilku dodatkowych godzinach spędzonych w prymitywnym więzieniu
Ziemian, Marcus przyjął propozycję Lexy chętnie, choć z
nieufnością. Teraz, prowadzony do namiotu przywódczyni,
zastanawiał się, czy aby na pewno podjął dobrą decyzję.
- Witaj. - Jego rozmyślania przerwał spokojny, zdecydowany głos
ziemskiej liderki. W milczeniu ukłonił się lekko, mając nadzieję,
że we właściwy sposób oddaje należny jej szacunek. Towarzyszący
mu strażnicy odsunęli się, a Lexa gestem pokazała, by usiadł
naprzeciwko niej. Mężczyzna wykonał polecenie i z ciekawością
spojrzał na zastawiony stół pomiędzy nimi.
- Mam nadzieję, że nasze jedzenie ci posmakuje. Śmiało, spróbuj.
- Przywódczyni zachowała kamienną twarz, ale Marcus instynktownie
czuł, że jeśli odmówi, może się to źle skończyć. Mimo to
patrzył na jedzenie nieufnie. Nawet głód nie doskwierał mu na
tyle, by lekkomyślnie rzucić się na stojące przed nim potrawy.
Zamiast tego wbił pytające spojrzenie w kobietę.
- Gdybym chciała cię widzieć martwego, już dawno byłbyś martwy.
- Stwierdziła Lexa z nutką znudzenia w głosie. W myślach Kane
przyznał jej rację. Przekonany w ten sposób, nałożył sobie na
drewniany talerz, czy raczej udający go duży kawał kory, jakieś
korzenie i pieczony udziec. Musiał przyznać że w przeciwieństwie
do tego, czym się żywili na Arce, to były prawdziwe rarytasy. Po
kilku kęsach, podczas których uważnie obserwowała go reszta
zbiorowiska przy stole, mężczyzna w końcu postanowił się
odezwać.
- Czemu zawdzięczam taki zaszczyt? - Jego pytanie było autentyczne,
brakowało w nim sarkazmu. Naprawdę uważał, że Lexa zasługuje na
szacunek. Spojrzenia obojga zetknęły się. Kobieta zmierzyła go
wzrokiem, po czym odparła:
- Wojna wyniszcza moich ludzi tak samo jak twoich. Tymczasem wszyscy
znajdujemy się w większym niebezpieczeństwie i wierzę, że
jedynie sojusz jest w stanie je powstrzymać. - Ton jej głosu był
pozbawiony emocji, podobnie jak jej twarz. Kane skinął głową w
zrozumieniu.
- Podoba mi się twój tok myślenia. - Stwierdził. - Ale nie wiem,
czy nasi ludzi będą w stanie dojść do porozumienia. Różnice
kulturowe mogą okazać się zbyt duże, zwyczaje niezrozumiałe...
- Więc potrzebujemy kogoś, kto nas zrozumie i kogoś, kto zrozumie
was. W drugim przypadku, idealnym kandydatem jest Lincoln. W
pierwszym... - Lexa zerwała się z miejsca.
- Tag in gonakru! - Poleciła siedzącym obok wojownikom. Ci
posłusznie pobiegli wykonać rozkaz.
- Pokażemy ci kawałek naszej kultury. - Kobieta uśmiechnęła się,
po czym skierowała się ku wyjściu z namiotu, prowadząc Marcusa za
sobą.
***
Nie minęło dużo czasu i zarówno konie, jak i jeźdźcy byli
gotowi. Kane również dostał wierzchowca, ale Lexa nie wręczyła
mu żadnej broni. Nie był w stanie jej za to winić – w końcu z
ich perspektywy wciąż mógł stanowić zagrożenie.
Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wyruszyli. Puszcza
wokół była cicha i kiedy tak przez nią jechali, wydawało się
jakby cała natura wstrzymała oddech w oczekiwaniu, co będzie
dalej. Bardzo szybko natrafili na świeże ślady zwierzęcia –
jelenia – które miało zostać dzisiejszą ofiarą. Dwóch ludzi,
prawdopodobnie łowców, których mieli zabrać ze sobą, zbadało je
dokładnie. Następnie cała grupa ruszyła kłusem przez las
pogrążony w mroku. Mech wyciszał tętent kopyt. Niedługo później
otoczyło ich delikatne, niebieskawo-zielone światło, którego
źródłem były luminescencyjne, spryskane radiacją grzyby na
drzewach. W tej magicznej poświacie krajobraz wydawał się być
wyciągnięty żywcem ze snu. Marcus zaskoczony, czy nawet zauroczony
patrzył na te cuda natury. Odkąd trafili na Ziemię, nie miał
okazji oglądać tak niezwykłego spektaklu – chociaż zachwycały
go najmniejsze rzeczy – i po raz pierwszy dał to po sobie poznać.
- Ładnie, eh? - Zagadnął go cicho jeden z jadących obok
wojowników. Kane odwrócił się zaskoczony. Mężczyzna na oko mógł
być nieco starszy od niego, chociaż niewykluczone, że to trudy
życia postarzyły go o kilka lat. Uśmiechał się lekko. Marcus
przytaknął po chwili, wciąż oniemiały.
- Musisz wiedzieć, że Heda chce dobrze... - Chciał coś jeszcze
dodać, ale w tym momencie zabrzmiał róg i wszyscy jeźdźcy
pospieszyli konie, przechodząc ze swobodnego kłusa w galop.
Mężczyźni nie mieli większego wyboru, jak dostosować się do
reszty towarzyszy, gdyż ich konie również popędziły przed
siebie. W powietrzu czuć było narastającą ekscytację. Łuki i
włócznie były gotowe do akcji.
Wkrótce do wytłumionego tętentu kopyt i dźwięków rogu dołączyły
ludzkie okrzyki. Widocznie jeleń, a właściwie całe stado,
znalazły się w zasięgu wzroku. Zaczął się pościg. Rozświetlony
las migał po bokach, gdy galopowali, starając się otoczyć
jelenie. Nie zajęło im to dużo czasu, dzięki sprawnej współpracy
wszystkich uczestników. Kane musiał przyznać sam przed sobą, że
była ona imponująca.
Polowanie zaskakująco szybko dobiegło końca. Wszystko poszło
sprawnie i wkrótce jechali przez las z powrotem do obozowiska.
Ziemianie w większości milczeli, jakby wiedzieli, że ta ogromna
puszcza ich podsłuchuje i tylko czeka na błąd. I pewnie tak
było...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz