Krótki przerywnik między wszystkimi nowinkami z Comic Conu, czyli umiejscowione gdzieś po zakończeniu drugiego sezonu, opowiadanie w zimowym klimacie :)
Autor: Inta
Uwagi specjalne: delikatnie zasugerowane Bellarke, poza tym całość jest prawdopodobnie niezbyt wiarygodna pod względem naukowym, ale miało być dramatycznie, więc musiałam trochę ponaciągać... Mam nadzieję, że wybaczycie ;)
Autor: Inta
Uwagi specjalne: delikatnie zasugerowane Bellarke, poza tym całość jest prawdopodobnie niezbyt wiarygodna pod względem naukowym, ale miało być dramatycznie, więc musiałam trochę ponaciągać... Mam nadzieję, że wybaczycie ;)
Śnieżyca
Ciemne chmury kłębiły się nad
obozem, zwiastując nieuchronne nadejście burzy. Ludzkie sylwetki
biegały wokoło, starając się wszystko zabezpieczyć na czas. Na
ich tle w oczy rzucały się dwie postacie, które w przeciwieństwie
do całej reszty, stały w miejscu i dyskutowały nad czymś
zapalczywie.
- Wykaż się rozsądkiem, proszę,
Abby! - Ciemnowłosy mężczyzna starał się przekonać stojącą
przed nim kobietę.
- Nie! Nie mogę jej tam zostawić! -
Ta wyraźnie nie zamierzała dać się uciszyć.
- Nie wiemy nawet, gdzie ona jest! Poza
tym, jeśli przetrwała ten cały czas sama, poradzi sobie bez naszej
pomocy.
- Nie rozumiesz! Widzisz te chmury? -
Wskazała na niebo. - Idzie zima, Marcus. Nie możemy zostawić
Clarke na pastwę pogody.
- Skąd wiesz, że nie spotkała
Ziemian? Równie dobrze może przeczekać w którejś z ich osad. -
Mężczyźnie wcale nie podobała się myśl, że córka kobiety, która
była mu tak bliska, może teraz wędrować samotnie przez pustkowia,
narażona na wszelkie niebezpieczeństwa tego świata. Ale wiedział
też, że jeśli wyśle teraz ekipę poszukiwawczą, będzie
ryzykował życiem o wiele większej liczby ludzi.
- Świetnie. Ale wiedz, że z twoją
zgodą czy bez niej, nie zostawię mojego dziecka samego w dziczy,
wśród śniegu i mrozu. - Doktor Griffin obróciła się na pięcie
i ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę najbliższych ludzi, z
zamiarem pomocy im w przeniesieniu wszystkich zapasów do środka.
- Abby! Czekaj! - Nie minęła chwila,
a Marcus już rzucił się za nią. Złapał ją za ramię i obrócił
do siebie. - Wciąż uważam, że to szaleństwo, ale nie pozwolę ci
iść samej.
- Nie ma mowy! - Znów się
sprzeciwiła. - Ktoś musi zostać i zarządzać obozem.
- Zdaję sobie z tego sprawę. I sądzę,
że mam dobrego kandydata. - Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Jeśli masz na myśli tę osobę, o
której myślę, to będzie nalegał, żeby iść z nami.
- Nie, jeśli nie powiemy mu, o co
chodzi. - Stwierdził rzeczowo Marcus. - Zgoda?
- Zgoda. W takim razie poinformujmy
Bellamy'ego.
***
- Chwila, chwila, co? Zamierzacie
zostawić cały obóz pod moją opieką?
- Dasz sobie radę. - Marcus położył
rękę na ramieniu chłopaka. - Masz doświadczenie. Wierzymy w
ciebie. - Spojrzał mu w oczy, starając się przybrać krzepiący
wyraz twarzy.
- W porządku. Więc gdzie dokładnie
się wybieracie?
- To misja zwiadowcza. Tylko tyle
musisz wiedzieć. - Stwierdziła Abby pewnym głosem. Nie udało im
się wymyślić żadnego przekonującego kłamstwa, więc to musiało
wystarczyć. Bellamy tylko kiwnął głową, choć w jego spojrzeniu
widać było ciekawość.
- Obyśmy spotkali się ponownie. -
Powiedział, gdy Abby i Marcus opuszczali pomieszczenie.
Odpowiedzieli tym samym i ruszyli, by się przygotować.
***
- Powinniśmy chociaż przeczekać
burzę. - Stwierdził Kane, patrząc jak jego towarzyszka pakuje
jakieś leki.
- Te chmury kłębią się tak od dwóch
dni. Wtedy może być już za późno. - Odparła, wkładając do
torby bandaże i ostatecznie ją zapinając.
- Mówił ci ktoś, jak bardzo jesteś
uparta? - Mężczyzna złapał ją delikatnie za rękę. Abby
zamarła, po czym spojrzała mu w oczy. Patrzyły na nią pełnym
zmartwienia wzrokiem.
- Tylko jakieś tysiąc razy. -
Uśmiechnęła się lekko i wyswobodziła rękę z jego uścisku.
***
Ziemia była twarda, a miejscami nawet
pokryta szronem, choć ten topniał szybko, bo w dzień temperatury
nie były jeszcze tak niskie. Dwie ludzkie sylwetki wędrowały przez
las, uważnie rozglądając się wokół. Choć oboje poruszali się
cicho i sprawnie, o ich obecności świadczyła para ich oddechów.
Zza ciemnych chmur nie widać było nawet śladu słońca.
- Jak sądzisz, znajdziemy ją? -
Wcześniej niezłomna i pewna, teraz Abby zaczynała wątpić w
powodzenie przedsięwzięcia.
- Nie mam wątpliwości. - Skłamał
Marcus, by ją pocieszyć. - Lepiej znajdźmy jakieś schronienie,
zanim dopadnie nas noc, bo nie damy rady wrócić do tego czasu. -
Dodał, skupiając się na czymś, co był w stanie zrobić. Może i
priorytetem Abby było znalezienie Clarke, ale jego priorytetem było
upewnienie się, że ona sama wróci do obozu w jednym kawałku.
- Zgoda. - Odparła bez entuzjazmu.
Jakby na dokładkę, żeby ich dobić i upewnić, że ich wyprawa nie
ma sensu, zaczął padać śnieg. Początkowo powoli, delikatnie,
białe płatki wirowały w kierunku ziemi. Abby i Marcus przystanęli,
patrząc na nie, ona z zachwytem, on z niepokojem.
- Są piękne. - Stwierdziła kobieta,
obserwując jak lekko kąsają jej skórę mrozem, a następnie
topnieją w zawrotnym tempie. Mężczyzna tylko patrzył na nią.
Śnieg może i robił na nim wrażenie, ale nijak się miał do Abby,
stojącej wśród tańczących wokół śnieżynek.
- Musimy iść. - Z bólem serca
przerwał tą piękną scenę i złapał za rękę swoją
towarzyszkę. Ruszyli dalej przez las, starając się dostrzec jakąś
jaskinię albo opuszczony dawno temu bunkier. Wkrótce białe płatki
zaczęły zasypywać ich z coraz większą częstotliwością, aż w
końcu przestali widzieć dokąd właściwie idą. Uścisk Marcusa
stał się mocniejszy, w miarę jak próbowali przetrwać w tej
śnieżycy, przeciwstawić się żywiołowi. Nagle Abby krzyknęła.
- Patrz! Tam! - Wskazała na niewyraźne
zarysy, rozmazane przez szalejący śnieg. Powoli ruszyli w tamtym
kierunku, starając się nie stracić z oczu konturów czegoś, co
wyglądało jak opuszczony budynek. Dopiero gdy byli już naprawdę
blisko, zorientowali się, że to pierwszy Exodus,
ten w którym wysłali setkę na Ziemię. Wydawało się, że od tego
czasu minęły wieki. Z pewnym wysiłkiem udało im się wejść do
środka. Choć wiatr wciąż miał dostęp do tego miejsca, a drzwi
nie dało się zamknąć, stanowiło dość dobrą ochronę przed
śnieżycą na zewnątrz. W każdym razie wystarczającą, by
przetrwać. Wędrowcy zrzucili plecaki na podłogę i rozejrzeli się
w poszukiwaniu najlepszego miejsca na rozłożenie posłań. W końcu
wybrali najbardziej osłonięty kąt i wyciągnęli śpiwory, których
zadaniem było zapewnienie im ciepła.
- Mówiłem, żeby
przeczekać burzę... - Cicho stwierdził Marcus.
- A ja mówiłam,
że będzie za późno. Clarke gdzieś tam jest. - W oczach Abby
zaszkliły się łzy. Mężczyzna spojrzał na nią ze zmartwionym
wyrazem twarzy.
- Przepraszam. Nie
powinienem był nic mówić. - Wyszeptał, delikatnie chwytając
palcami kosmyk jej włosów i zakładając go za ucho. - Ale nie
płacz. Musisz być silna. - Dodał.
- Nie
mam już siły na bycie silną. - Stwierdziła łamiącym się
głosem. Marcus wiedział, że po tych wszystkich kłótniach z
Clarke, a potem po wydarzeniach w Mount Weather i jej odejściu, Abby
była wyczerpana psychicznie. Ale nie okazywała tego, wiedząc że
ludzie w obozie potrzebowali wzoru do naśladowania, potrzebowali
niezłomnej siły, by przetrwać. Jednak teraz, z dala od Camp
Jaha, gdzie nie było innych,
którzy ją obserwowali, jej maska opadła, pokazując jak wiele
przeszła. Marcus przysunął się trochę bliżej i delikatnie ją
do siebie przytulił.
- Będzie dobrze. -
Wiedział, że to wyświechtana fraza, w którą nikt nigdy nie
wierzył, ale nie wiedział, co innego mógłby jej powiedzieć. Abby
nie protestowała, tylko oparła się o niego i starała się
powstrzymać łzy, które ciekły po jej policzkach. W końcu jednak
wiatr wyjący na zewnątrz, ciepło ciała Marcusa i regularny rytm
jego serca ukołysały ją do snu.
***
Kiedy się
obudzili, ciężko było im poznać okolicę. Wszystko wokół było
pokryte grubą warstwą białego, zimnego puchu. Temperatura spadła
gwałtownie w stosunku do dnia wczorajszego. Jednak żaden z tych
faktów nie był w stanie przekonać doktor Griffin, by zaprzestała
poszukiwań swojej córki. Wręcz przeciwnie, była przekonana, że w
tej sytuacji jest to jeszcze ważniejsze, by ją jak najszybciej
znaleźć. Cała słabość i kruchość, którą okazywała
poprzedniego wieczoru, teraz całkowicie zniknęła. Kobieta była
zdeterminowana, by czym prędzej wyruszać. Kane nie protestował,
przypilnował tylko, by zjedli coś z racji, które spakowali ze sobą
i ubrali się ciepło, by uniknąć odmrożeń. Niedługo później
byli już na zewnątrz, otoczeni wszechobecną bielą.
- Mam nadzieję, że
Bellamy jakoś sobie radzi w obozie... - Wymamrotał Marcus,
obserwując okolicę.
- Postaraj się nie
mówić zbyt dużo i oddychać przez nos. - Odpowiedziała mu Abby,
dokładnie przeczesując wzrokiem śnieżne zaspy.
- Tak jest, pani
doktor! - Zaśmiał się, ale szybko umilkł, zobaczywszy jej groźne
spojrzenie. Mimo to uśmiech pozostał na jego ustach. Niestety, nie
na długo.
- Abby! - Krzyknął,
gdy tylko dostrzegł ciemny, ludzki kształt leżący w śniegu.
Kobieta odwróciła się gwałtownie w kierunku, w którym wskazywał,
po czym oboje zaczęli przedzierać się przez białe zaspy.
Faktycznie, na ziemi leżał człowiek i tak jak obawiała się tego
Abby, była to postać znajoma.
- Clarke! -
Krzyknęła z przestrachem, gdy tylko obrócili półprzytomną
dziewczynę na plecy.
- Mama...? - Miała
otwarte oczy, ale jej skóra miała niezdrowy, sino-niebieski odcień.
- Och, Clarke! -
Kobieta mocno przytuliła do siebie córkę. Jesteś cała
zmarznięta. - Stwierdziła ze zgrozą. - Marcus, musimy szybko
dotrzeć z nią do obozu. - Popatrzyła na niego błagalnie, wciąż
trzymając dziewczynę w ramionach. Kane skinął głową i pokazał
jej, żeby się odsunęła. Ruszyła się z miejsca tylko odrobinę,
ale na tyle, że mógł chwycić Clarke i ją podnieść.
- To hipotermia. -
Wyszeptała Abby. - Musimy się pospieszyć. - Bez dalszych rozmów
ruszyli w stronę obozu. Mimo protestów mężczyzny, doktor Griffin
oddała swoją kurtkę córce, by choć trochę ją ogrzać. Sama
przy tym marzła, ale upierała się, że da radę dotrzeć na
miejsce, a w ten sposób Clarke ma większe szanse. Nie chciała się
też zgodzić na przyjęcie kurtki od Marcusa, wmawiając mu, że
potrzebuje więcej energii niż ona, by donieść jej córkę do
obozu. W końcu Kane poddał się i przestał z nią dyskutować,
brnąc w śniegu jak najszybciej.
***
Zaczynało
już zmierzchać, gdy w końcu dotarli do Camp Jaha.
Wyczerpani i zmarznięci przekraczali bramę, gdzie przywitał ich
Bellamy.
- Clarke?! -
Krzyknął, gdy ujrzał zawiniętą w kurtkę i dwa śpiwory postać,
którą niósł Marcus. Dziewczyna otworzyła oczy, ale jej
spojrzenie było nieobecne.
- Czas na radość
będzie później, teraz jak możesz, pomóż mi ją donieść do
części medycznej. - Kane przekazał chłopakowi Clarke, a sam
szybko podszedł do Abby, teraz niemal tak samo wyziębniętej, jak
jej córka.
- Jak na doktora,
wcale nie potrafisz dbać o swoje zdrowie. - Wyszeptał jej do ucha,
po czym wziął ją na ręce i ruszył za Bellamy'm.
***
Doktor Griffin ani
myślała o odpoczynku, zanim nie upewniła się, że stan Clarke
jest stabilny. Marcus zdołał jedynie wmusić w nią odrobinę
ciepłego napoju, a potem mógł tylko bezsilnie obserwować, jak
zmarznięta, zmęczona kobieta miota się w tę i z powrotem,
regulując temperaturę własnej córki. Gdy wreszcie skończyła,
musiał podbiec i ją podtrzymać, bo zaczęła się chwiać na
nogach.
- Abby... - Zaczął
powoli, patrząc jej w oczy. - Po raz tysiąc pierwszy powtarzam ci,
że jesteś strasznie uparta. - Wydusił z siebie, przytulając ją
mocno. - A teraz pozwól, doktor Griffin, że zajmiemy się twoją
temperaturą.
#KabbyIsCanon
OdpowiedzUsuńPodobało mi się, zdecydowanie plus za postać Marcusa, rzucał urocze aluzje z których widać było, jak mu zależy na Abby :)
PS możecie mi może polecić jakieś fanfiction, niekoniecznie po polsku (wręcz chętnie, gdyby po angielsku) i niekoniecznie o Kabby (chociaż najlepiej by było)? :)
UsuńOch, ja chcę więcej takich opowiadań. Podobało mi się- napisane na wysokim poziomie, choć fabuła czasem zbyt prosta. ;)
OdpowiedzUsuń