Wiem, że czekaliście z utęsknieniem, więc nie rozpisuję się. Łapcie finał pierwszego rozdziału. Pamiętajcie, że autor czeka również na wasze opinie :)
5.
9 dni przed wylotem – Arka.
- Jesteś tego pewna? - spytał kapitan Shannon. - Jeśli to ujrzy światło dzienne, wszystko co zrobiliśmy do tej pory legnie w gruzach. Łącznie z wysłaniem więźniów na Ziemię.
Pani Kanclerz siedziała za swoim biurkiem z masą papierów na swoim biurku, które pośpiesznie przeglądała i zignorowała to co powiedział kapitan.
Biuro nie było duże, a większość miejsca zajmowało wielkie, drewniane biurko. Na ścianie za miejscem pani Kanclerz był obraz przedstawiający ziemski, górski krajobraz. Na prawo szafki z papierami a na lewo wielka szyba, z widokiem na Ziemię.
- AMANDO!! - krzyknął zirytowany kapitan. Pani Kanclerz zostawiła papiery i spojrzała się na niego wrogo.
- Tak, znam ryzyko. W końcu nie na darmo rozmawiamy o tym przy zamkniętych drzwiach. Czy sierżant wykonał swoją część zadania? - Kanclerz wyprostowała się i usiadła wygodnie na swoim krześle zakładając nogę na nogę. Wzrok skierowała na Ziemię.
- Pytasz czy wykonał „rozkaz śmierć”? - Amanda skrzywiła się na to pytanie. - Tak. Jest pewny tego, że wylatuje i żąda niemożliwego. Więc na pewno tak.
- Żąda? - Kanclerz odwróciła się w stronę kapitana, wyraźnie zdziwiona, ten jednak spuścił wzrok. - Prosiłeś o ochronę syna, mam rację? - Shannon tylko pomachał głową. - Czego chce? - Kapitan milczał. Amanda jednak nie dawała mu spokoju i mierzyła go swoim surowym spojrzeniem. Shannon głośno przełknął ślinę. - John do cholery! Chcę ci z tym pomóc, więc powiedz czego chciał?
- Swojego sprzętu z wymrożenia. - wymamrotał niewyraźnie. - Całego. Łącznie z Kate, zdjęciem i zapasem amunicji... - Kapitan przerwał na chwilę, a Amanda wybuchła śmiechem.
- Tylko tyle? - spytała gdy uspokoiła się po chwili. - Ah no tak, dla ciebie to spory wysiłek. Gnojek jest młody, ale umie stawiać pod ścianą. - Kanclerz znów odwróciła się w stronę Ziemi. - Niech mu będzie. Masz moje pozwolenie. - Kapitan podniósł wzrok i uśmiechnął się z łzami w oczach uradowany. - Załaduj też dodatki dla Setki. Nie wiadomo w sumie co ich może spotkać w Mount Weather. Ostatnie wzmianki sięgają ponad 80 lat wstecz...
- Niezwłocznie się tym zajmę! - krzyknął uradowany Kapitan i natychmiast wstał z miejsca.
- Poczekaj. - Kapitan stanął jak wryty, z nadzieją że Amanda nie zmieniła zdania. - Ostatnio wykonał swoje zadanie, czyli jednak jest dobrym żołnierzem. Masz. - wystawiła do niego rękę z kartką, do której John szybko podszedł. - To jego następne rozkazy. Wrzuć do skrzyni z jego sprzętem.
- Tak jest. - Kapitan odwrócił się i zaczął zmierzać do wyjścia.
- Przekaż mu też, że to ON ma być odpowiedzialny za wyrzucenie ze statku Thomasa Wintera, inaczej jego wycieczka skończy się szybciej niż zaczęła...
Kapitan zatrzymał się przy wyjściu z ręką na klamce. Amanda obserwowała go przez chwilę, po czym skierowała wzrok na Ziemię, łącząc palce jak do modlitwy i przykładając do czubka nosa. Shannon po chwili wewnętrznej walki wyszedł z biura.
6.
Po otwarciu wieka z prostokątnej skrzyni wyłoniły się trzy półki uniesione na metalowych konstrukcjach. Dwie mniejsza uniosły się do góry, a później na boki nieco wyżej niż największa, która była ukryta pod nimi i miała długość oraz szerokość skrzyni. Crux popatrzył na zawartość z cynicznym uśmieszkiem i zadowoleniem, Katherina z drugie strony nieco się przeraziła.
Crux natychmiast zebrał pistolet typu Beretta 92 F, srebrny, 15 naboi kalibru 9mm który leżał na prawej półeczce. Sierżant rzucił kaburę na bok, sprawdził magazynek po czym schował z tyłu w spodnie.
Tymczasem uwagę Winter przykuło zdjęcie, które było na półeczce po lewej. Zdjęcie przedstawiało młodą i bardzo piękną kobietę w wieku około dwudziestu lat z długimi prostymi włosami koloru bardzo ciemnego blondu, prostokątną twarz, mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i wyraźnym podbródkiem. Dziewczyna na zdjęciu uśmiechała się, ukazując dołeczki w policzkach. Siedziała na ławce w, jak się Katherinie wydawało, parku lub ogrodzie. Dodatkowo musiała być w siódmym albo ósmym miesiącu ciąży, bo miała wyraźny brzuszek.
- Kto to jest? - spytała Winter. Crux popatrzył na nią ze zdziwieniem po czym jednym ruchem wyrwał jej zdjęcie z dłoni. - Wystarczyło poprosić, nie jesteś jaskiniowcem... Chyba. - rzuciła dziewczyna przewracając oczami.
- Przepraszam. Po prostu... - Crux przerwał na chwilę, a jego oczy wyraźnie zrobiły się szklane. - Minęło sporo czasu od kiedy ostatni raz widziałem to zdjęcie.
- Uhym, więc kto to jest? - Katherina nie dawała za wygraną. Crux uśmiechnął się do siebie, a po chwili pojedyncza łza popłynęła mu po policzku, szybko ją jednak otarł.
- To jest, albo raczej była... Sam nie wiem. - Winter puknęła go delikatnie w ramię. - To moja narzeczona z naszym dzieckiem. - sierżant znów uśmiechnął się do siebie.
- Okej, ale dlaczego sam nie wiesz czy była? Takie rzeczy akurat się wie. - Katherina znów przewróciła oczami. - Co się z nią stało?
- Została zamordowana... - Crux zacisnął palce prawej ręki w pięść. Dalej się uśmiechał, chociaż było widać grymas złości... Albo bezradności.
- Przepraszam... to było bar..
- Nie masz za co. W końcu to nie twoja wina. - Sierżant posłał jej przyjazne spojrzenie. - Kiedy to zdjęcie było robione, nawet nie było cię w planach. - Crux puścił do niej oczko.
- Jak to nie było mnie w planach? - Źrenice Katheriny powiększyły się kilkukrotnie ze zdziwienia. - To ile ona ma lat?
- Na tym zdjęciu czy ile by miała teraz?
- Jedno i drugie.
- Na zdjęciu ma dwadzieścia jeden. A teraz miałaby... Jakieś sto piętnaście. - odparł Crux chowając zdjęcie w kieszonkę swojej kamizelki taktycznej.
Katherina usiadła z wrażenia, miała problem ze złapaniem powietrza żeby wydusić z siebie chociaż słowo. Sierżant popatrzył na nią i zdał sobie sprawę, jaki błąd popełnił. Nikt z więźniów nie znał jego przeszłości...
- Posłuchaj mnie i uspokój się. Nie jestem taki jak wy wszysc...
W połowie słowa przerwał mu ogromny hałas i trzęsienie statku.
- Co to jest?! Kolejne turbulencje? - krzyknęła Winter. Jednak wszystko po chwili wróciło do normy. żołnierz rozejrzał się po magazynie, po czym popatrzył na wystraszoną Katherine.
- Otworzyli drzwi na zewnątrz. - rzucił pośpiesznie Crux który doskoczył do skrzyni i zamknął ją guzikiem. - Chodź. Chyba, że wolisz tą puszkę od świeżego powietrza.
Sierżant wyciągnął do niej rękę aby pomóc jej wstać. Nieco wystraszona i roztrzęsiona Katherina podała mu swoją. Żołnierz się uśmiechnął, pociągnął ją z ziemi ku górze, dziewczyna pomimo swojego strachu odwzajemniła uśmiech po czym obydwoje rzucili się do drabiny na górny pokład.
7.
Po tym jak Crux otworzył właz i zniknął w ciemności dolnego pokładu ilość więźniów przy drzwiach rosła bardzo drastycznie. Mimo nacisku większości, Ruby i Ender dotrzymywali słowa i czekali, aż Remy da im znak, że mogą otworzyć drzwi.
Nie wszyscy jednak to akceptowali. Szczególnie Rebekha Gordon. Drobna lecz wysportowana dziewczyna o długich, brązowych włosach, smukłej twarzy i ciemnobrązowych oczach. Początkowo była spokojna, lecz napływ więźniów z dolnego pokładu zaczął ją mocno irytować, szczególnie dlatego, że nie było widać ich końca.
Dziewczyna zaczynała kłótnię praktycznie z każdym na statku, szczególnie z Enderem i Ruby, dla których groziła śmiercią. Początkowo było to czcze pogróżki, ale obok Jamesa znalazła jego prowizoryczny nóż. Podnosząc go, cicho zakradła się za Endera i niskim kopniakiem w łydki powaliła go na kolana, po czym szybko doskoczyła do niego, łapiąc i odchylając jego głowę do tyłu przyłożyła mu ostrze do gardła. Chłopak stęknął z bólu i strachu, a wśród więźniów wybuchła panika. Dookoła Endera i Rebekhi utworzył się krąg ze skazańców, a w pierwszym rzędzie stała Ruby z pilotem do otwierania drzwi, które byłe idealnie za ową dwójką.
- Albo otworzysz te drzwi, albo twój kochaś będzie miał jeszcze szerszy uśmiech! - warknęła Rebekha. Vinley zmierzyła ją bacznie wzrokiem, starając się ukryć przerażenie.
- Po pierwsze to nie jest mój kochaś i możesz go później nawet zjeść, ale nie otworzę tych drzwi. - odparła wzruszając ramionami. Złość Rebekhi wzrosła jeszcze bardziej i przycisnęła ostrze jeszcze mocniej do szyi Endera. Spadły pierwsze krople krwi.
Grace przebiła się przez cały tłum i widok który ujrzała przeraził ją jeszcze bardziej niż sprzeczka Anthonego z Cruxem, głównie dlatego, że znała Rebekhę Gordon i wiedziała za co została skazana. Wiedziała, że musi działać szybko, jednak czemu samotnie?
- Puść go Rebekha... - powiedziała spokojnie Collin i zrobiła krok w ich kierunku, to jednak spowodowało kolejne przyciśnięcie noża.
- Ani mi się waż podchodzić. - syknęła Gordon. - Otwierasz drzwi, albo nasz alwaro zginie. - Grace przełknęła ślinę, popatrzyła znacząco na Ruby ale ta pomachała przecząco głową.
- Rebekha nie jesteś mordercą. - znów zaczęła spokojnie Grace. - Wiem, że miałaś dobry powód do zabicia ojca, ale to teraz … - dziewczyna przerwała na chwilę i popatrzyła się na nią błagalnym wzrokiem. - to jest niepotrzebne. Wiem, że..
- Nic nie wiesz!! - krzyknęła Gordon. - Mój ojciec był pijakiem! Znęcał się nade mną, nad matką! Gdyby nie ja, to pewnie by już nie żyła! Powiedziałam nie podchodź! - Rebekha Pociągnęła głowę Endera do tyłu za włosy, chłopak krzyknął z bólu. - Nigdy sobie nie wybaczę, że zostawiłam ją samą na Arce! - dziewczynie poleciały łzy.
- Bu-hu. Ktoś miał smutne dzieciństwo. - rzucił niedbale głos z tłumu, z wyraźnym rosyjskim akcentem.
Więźniowie rozstąpili się na boki robiąc przejście i ukazując właścicielkę głosu. Roza Snowyowl. Znana wszystkim ze swojej dużej jak na kobietę siły, umiejętności i brutalności walki, pokazała je kiedy pobiła sześciu strażników gdy chciała zdobyć dodatkowe racje dla swojego małego braciszka, co było również powodem jej skazania.
Roza była wysoką i szczupłą kobietą, z zaplecionym warkoczem z jej czekoladowych włosów sięgających prawie do pasa. Jej zielone oczy wpatrzone w Rebekhe Gordon wyraźnie pałały nienawiścią, mimo że mowa ciała mówiła, że jest spokojna. Powoli ruszyła w stronę jej i Endera.
- Zabiłaś ojca, jakież to wzruszające. - Roza dalej mówiła niedbale i z wyraźną pogardą w głosie. - Są tu przynajmniej trzy osoby, które miały o wiele gorzej.
- Roza przestań. - wtrąciła się Luna.
- Milcz. - warknęła groźne. - Wyobraź sobie maleńka, że całą moją rodzinę, łącznie z rocznym braciszkiem Deanem Kanclerz wysłała w przestrzeń. Ot tak, bo się urodził. - Rebekha wyraźnie się przestraszyła, a uścisk na Enderze delikatnie zelżał. - Ruby Vinley która jest tu za niewinność. Skazana za morderstwo którego nie popełniła. Wiesz że JEJ ojciec wypruwa sobie flaki na Arce, żeby móc opiekować się JEJ chorą matką? - Ruby spuściła głowę. Wspomnienia o skazaniu, a przede wszystkim chorej matce, zawsze wzbudzały w niej smutek.
Roza stałą niecałe trzy kroki od Rebekhi, która starała zachować odwagę, jednak Snowyowl wyraźnie czytała w jej oczach strach. Gordon praktycznie nie trzymała Endera, gdyby nie ryzyko przecięcia tętnicy szyjnej, mógłby się spokojnie wyrwać z jej uścisku.
- ROZA PRZESTAŃ!! - krzyknęła z agresją Remy, która doglądała kolejnych więźniów. Snowyowl nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć do kogo należał ten głos. Kiedyś były dobrymi koleżankami mieszkającymi obok siebie. Jednak to było przynajmniej dziesięć lat temu.
- Remy Vermillian. - powiedziała spokojnie i z uśmiechem Roza. - Ile to już lat minęło od naszego ostatniego spotkania? Jak dla mnie to zdecydowanie za dużo. Twoja historia też jest smutniejsza niż tej gwiazdki. Prawda? - Remy chciała coś powiedzieć, ale na wspomnienia powodu jej skazania zachłysnęła się powietrzem. - Może powinniśmy powiedzieć o wypadku 32, co? - w oczach Remy pojawiła się złość i frustracja. Mocno zacisnęła pięści.
- Ruby otwórz te cholerne drzwi!! - krzyknęła z całych sił Remy.
Vinley natychmiast nacisnęła guzik i drzwi zaczęły się otwierać. Niestety proces był nieco dłuższy i powodujący silne trzęsienie statkiem. Te wstrząsy wybiły z rytmu Rebekhe,spowodowały zwolnienie uścisku i ucieczkę Endera.
Gordon poleciała na otwierające się drzwi uderzając w nie głową i tracąc przytomność. Roza wykorzystała moment i kopnęła ją z całej siły w klatkę piersiową. Grace natychmiast podbiegła do Rebekhi i zaczęła coś krzyczeć w stronę Snowyowl, jednak hałas otwieranych drzwi zagłuszył wszystkie jej słowa.
Pierwsze szpary i ujścia zaczęły wpuszczać naturalne światło słoneczne...
8.
Crux i Katherina zdążyli w momencie kiedy drzwi były do połowy otwarte, a większość więźniów nie zważając na Grace i nieprzytomną Rebekhę chciała wybiec na zewnątrz. Anthony jednak odepchnął całe towarzystwo i pomógł przyjaciółce przenieść dziewczynę.
Ender popatrzył na nieprzytomną Rebekhe na rękach Anthonego i wyszeptał pod nosem „głupia dziwka”, po czym dostał w twarz z otwartej dłoni od Remy, która opatrywała mu szyję kawałkiem bluzki.
- Czemu nie byłeś taki odważny jak miałeś nóż na gardle? - wycedziła do niego dziewczyna. Crouch tylko spuścił wzrok.
Drzwi otworzyły się prawie całe, więźniowie mieli już zarys kształtów krajobrazu na zewnątrz, jednak im więcej widzieli, tym mniej mieli chęci do wyjścia. Strach przed nieznanym brał nad nimi górę.
W końcu otworzyły się całe i ziemski świat stał przed nimi otworem. Jednak wszystko co widzieli na razie, to ciemny piasek przed wejściem który najprawdopodobniej rozciągał się dookoła statku z powodu ich lądowania, dalej tylko leśny krajobraz.
- Stój! - krzyknęła Katherina zatrzymując pierwszych więźniów którzy chcieli opuścić pokład. - Co jeśli promieniowanie dalej jest silne i zabije nas gdy tylko wyjdziemy? - strach coraz bardziej zajrzał w oczy skazańców.
- Teoretycznie – rzucił męski głos, był to James który kilka chwil wcześniej odzyskał przytomność – promieniowania powinno nie być od kilku do kilkunastu lat wstecz.
- Jednak żyjesz? - spytał z cynicznym uśmiechem Crux.
- Tak, dzięki za troskę. - odparł sarkastycznie Shannon. - To wiedza którą mam z bazy danych, jednak nawet tam to były tylko przypuszczenia.
- Cóż nawet gdyby to była dawka śmiertelna – wtrąciła Remy która skończyła opatrywać Endera – to zabiłaby nas po otworzeniu drzwi, czyż nie?
Wszyscy więźniowie spuścili wzrok. Nikt nie był pewny wyjścia na zewnątrz. W statku byli teoretycznie bezpieczni, kto wie co może ich czekać na zewnątrz?
Każdy z więźniów patrzył się po sobie i wyczekiwali kogoś, kto okaże się odrobinę odważniejszy od nich samych. Grace wyrwała się do przodu, jednak Crux złapał ją za ramię i pomachał przecząco głową, po czym sam ruszył do wyjścia. Jego gest mówił jedno „Jestem wam najmniej potrzebny”, chociaż Collin się z nim nie zgadzała. Uważała, że jest jedną z niewielu ich szans na przetrwanie. Jednak wśród setki więźniów, niewielu pałało empatią do członka ochrony Arki, zwłaszcza do głównego dowódcy elitarnej jednostki, „wojowników”. Sierżant ruszył powolnym krokiem do wyjścia, a większość skazańców z szacunkiem lub strachem schodziła mu z drogi.
Crux zatrzymał się przy drzwiach, oparł lewą rękę o „framugę”, a prawą poprawił włosy zarzucając do tyłu pojedyncze kosmyki które uciekły ze swojego miejsca. Stał tak przez chwilę, jakby walczył sam ze sobą, gdy nagle poczuł, że coś ściska jego dłoń. Katherina stała obok i patrzyła się z uśmiechem na jego twarz, jej oczy dalej wydawały się świecić niebieską barwą. Crux odwzajemnił do niej uśmiech, po czym trzymając się za ręce pewnie wykonali pierwszy krok na ziemski świat...
9.
Arka – teraźniejszość.
Jedno z dodatkowych pomieszczeń medycznych zostało przerobione na pomieszczenie kontrolne Setki. Na głównym ekranie na ścianie umieszczone miniatury zdjęć każdego z więźniów, a obok wskaźnik pracy serca. Na jednym z bocznych ekranów stan statku, a na reszcie inne mniej lub bardziej potrzebne informacje.
Przed głównym ekranem, zaraz za wejściem biuro kontrolne, przy którym siedziała doktor Amy Masters, szczupła kobieta, o diamentowej twarzy, jasnej cerze i ciemnych blond włosach, główny lekarz Arki oraz Denis Anderson, niski mężczyzna o azjatyckiej urodzie, główny inżynier komunikacji i technologii komputerowej. W całym pomieszczeniu było lekkie zamieszanie, i każdy z pomocników coś sprawdzał i poprawiał. Nagle do sali weszła pani Kanclerz i kapitan Shannon.
- Skontaktowali się? - spytała od razu po wejściu. Anderson pokiwał przecząco głową. - Więc nie wiemy nic?
- Wiemy, że wylądowali i żyją. - odpowiedziała doktor. - Jednak nie w Mount Weather.
- Jak to nie w Mount Weather? - Kanclerz zmierzyła ją pełnym zdziwienia głosem. - Co to znaczy „jednak nie w Mount Weather”?! - Denis pomachał ze zrezygnowaniem głową.
- Źle obliczyliśmy kąt wpadania w atmosferę ziemską. Wylądowali około 30 kilometrów od celu. - odparł Anderson. - Wciąż również pracujemy nad komunikacją. Ich radio mogło ulec uszkodzeniu przez, nazwijmy to, awaryjne lądowanie.
- Da się to naprawić? - spytał kapitan Shannon.
- Jeśli to uszkodzenie, to nie. Tutaj mam związane ręce. Musimy czekać z nadzieją, że to oni odezwą się do nas pierwsi... - pani Kanclerz zamyśliła się na dłuższą chwilę. Anderson nie wiedział, czy nawet go słuchała. - Amando?
- Tak, rozumiem. Informuj mnie na bieżąco.
Po tych słowach Kanclerz i kapitan skierowali się do wyjścia.
- Crux też się nie odezwał. - szepnął Shannon gdy tylko opuścili pomieszczenie.
- Odezwie się. Jako żołnierz, nie ma wyboru. - odparła z uśmiechem pani Kanclerz...
Doktor Masters przyglądała się nazwiskom więźniów, gdy przy jednym odkryła dziwne anomalia.
- Denis daj mi zbliżenie na Anthonego Graya.
- Coś nie tak? - spytał Anderson wykonując polecenie.
- Popatrz, przyśpieszony rytm serca oraz zwiększony poziom adrenaliny i testosteronu.
- To nie brzmi jak efekt promieniowania. Wezwać Amandę? - spytał zaniepokojony. Masters zamyśliła się na dłuższą chwilę. - Amy?
- Nie. - odpowiedziała bez namysłu. - Monitoruj go na razie...
10.
Kiedy Katherina i Crux schodzili na ziemię okazało się, że dolny pokład wbił się w ziemię na głębokość ponad dwóch metrów, natomiast wysokość od drzwi do ziemi wynosiła około półtora metra. Drzwi otwierały się z góry na dół, niczym most zwodzony w średniowiecznym zamku. Zejście nie było strome, ale bardzo szerokie. Schodzili pewnie, ale powoli, wciąż trzymając się za ręce.
Ich oczom ukazał się przepiękny las z wariacjami drzew liściastych i iglastych. Niejednokrotnie na jednym drzewie były zarówno liście jak i igły. Słońce dopiero wschodziło sugerując ranek, więc ptaki budziły się do życia i zaczynały poranną pieśń.
- Jak tu pięknie... - szepnęła Katherina gdy tylko zeszli na ziemię.
- Jest nawet piękniej niż pamiętam. - odpowiedział jej Crux rozglądając się dookoła. Za statkiem również rozprzestrzeniał się las, więc doszli do wniosku, że wylądowali gdzieś pośrodku … niczego. Na pewno nie było to Mount Weather, jednak w chwili obecnej, nie miało to znaczenia.
- WRÓCILIŚMY DO DOMU!! - krzyknęła Winter, co spowodowało natychmiastowy wybieg wszystkich więźniów cieszących się świeżym powietrzem, widokiem słońca i całej reszty po raz pierwszy. Crux i Katherina stali naprzeciwko siebie. Dziewczyna popatrzyła w górę na korony drzew zachwycając się każdym małym szczegółem.
- Masz rację Słońce. - zwrócił się do niej sierżant. Zagarniając kosmyk jej kruczoczarnych włosów za ucho. - Wróciliśmy...
Katherina spojrzała mu w oczy, po raz kolejny się do siebie uśmiechnęli, jednak tym razem z głębszym uczuciem, zaczęli powoli zbliżać do siebie swoje usta i zamykać oczy...
Crux został odepchnięty z dużą siłą na bok przelatując kilka metrów, a następne kilka przeturlał się po ziemi pod wpływem impetu. Jednak udało mu się w pewnym momencie zrobić przewrót i przyklęknąć na jedno kolano z jednoczesnym wyciągnięciem swojego pistoletu w stronę, z której został zaatakowany.
Katherina stała kompletnie oszołomiona i trzęsąca się ze strachu.
- Miało być po wyjściu i bez sprzętu. - rzucił do sierżanta Anthony z paskudnym uśmiechem. - Więc czekam. - Żołnierz uśmiechnął się cynicznie.
- ANTHONY CO DO DIABŁA?! - Rzuciła po wyjściu ze statku Grace. - Mogłeś ich zabić! Postradałeś zmysły?!!
- Jej nawet nie drasnąłem, chodziło mi tylko o to ścierwo!! - warknął Gray wskazując palcem na Cruxa.
- Nie będzie żadn...
- Przestań. - przerwał jej Crouch. - Nie powstrzymasz tego. Tu chodzi o honor, który Anthony utracił. A to dla mężczyzny najważniejsze.
- Nie zgadzam się!! - krzyknęła z rozpaczą Grace.
- On ma rację. - rzuciła Roza. - Dla pradawnych plemion honor był najważniejszy. Pozwól mu.
- Ale...
- Nic mi nie będzie Grace. - Uspokajał ją Anthony. - To nie potrwa dłużej jak pięć minut.
Grace nic nie odpowiedziała. Po prostu odwróciła się i poszła w stronę statku siadając na rampie wyjściowej.
- Pewne zasady, żeby było honorowo. - powiedział Ender. - Czysta walka na pięści, bez sprzętów, bez koszulek. Plac walki przed wejściem do statku. Jasne?
Panowie zgodnie pokiwali głowami. Anthony skierował się przed statek, Crux podszedł do Winter i przytulił ją do siebie.
- Wszystko w porządku? - dziewczyna pokiwała przytakująco głową. Szok powoli z niej odchodził – Posłuchaj, przetrzymasz moją broń. Jesteś jedyną osobą której tu ufam rozumiesz? - Katherina znów pokiwała głową. - Nie próbuj z nią nic robić, to nie zabawka. I nie dawaj jej nikomu, rozumiesz?
- T..Tak. - odparła dziewczyna, po czym skierowała się na rampę i usiadła obok Grace, dalej lekko się trzęsąc.
Pusty plac przed statkiem był ogromny. Gdzieniegdzie rosły pojedyncze, a w dalszej odległości leżały połamane, najwyraźniej w wyniku lądowania, drzewa.
Anthony zrzucił z siebie swoją zieloną kurtkę i białą koszulkę. Oczom widzów zebranych głównie przy statku i w jego okolicy ukazały się wielkie, umięśnione, ale nie wyrzeźbione ciało Graya.
Crux rozpiął swoją kamizelkę taktyczną i delikatnie położył ją obok Katheriny i Grace, po czym zdjął swoją bluzkę z długim rękawem. Była dość kremowego koloru, bardziej jak ludzka skóra.
„To jedna z tych nowoczesnych, wstrząso-odpornych!” - krzyknęła w myślach Grace - „Nawet nie zauważyłam, że ją ma na sobie przez ten cały czas... Czyżby był aż tak honorowy?...”
Kiedy Crux zdjął swoją bluzkę oczom widowni ukazały się wręcz idealnie zarysowane mięśnie, a jego włosy były inne niż było to widać na początku. Barwy ciemnego blondu i sięgające nieco poniżej ramion. Na jego ciele było jeszcze coś... Coś co było rzadko, a nawet w ogóle niespotykane u strażników, tatuaże i blizny.
Na prawej ręce trzy smoki, zielony, czerwony i szaroniebieski. Zielony zaczynał się na zewnętrznej stronie nadgarstka, czerwony na wewnętrznej i owijały całą rękę kończąc się w okolicy dołu pachowego, delikatnie wchodząc na bok ciała. Trzeci, szaroniebieski zaczynał się delikatnie nad łokciem i oplatał tylko ramię, kończąc się na ramieniu. Na całych plecach szaroczarna ludzka czaszka z zakręconymi baranimi rogami i opuszczoną żuchwą z kłami bestii. Na zewnętrznej stronie lewego przedramienia od nadgarstka po łokieć skrzydło Walkirii.
W kilku miejscach na klatce piersiowej i między żebrami miał widoczne blizny, jedne wyglądające jak okręgi o średnicy od centymetra do nawet pięciu a drugie jak nakłucia od igieł.
Przed zejściem na plac gdzie czekał na niego Anthony, z najmniejszego palca u prawej ręki ściągnął swój sygnet, który przekazał Katherinie, po tym zszedł na dół poprawiając swoje włosy.
- Czy tatuaże są legalne na Arce? Z tego co wiem, zakazano ich jakiś czas temu... - szepnęła Grace.
- To prawda, ale jego wyglądają na zrobione dużo wcześniej. - odpowiedziała jej dziewczyna.
- Aha.. - odparła Collin. - Aha...
Panowie stali naprzeciwko siebie, Anthony wyraźnie pewny siebie, Crux strzelił po kolei palcami u rąk oraz chyba wszystkimi możliwymi kręgami kręgosłupa.
- Gotowi? - spytał Ender. Panowie machnęli potakująco głowami. - Bez sprzętu i broni. Tylko gołe pięści. Zaczynajcie.
Anthony i Crux zaczęli zataczać koła, obaj trzymali gardę, nikt nie chciał zaatakować pierwszy... różnica gabarytów była ogromna. Anthony był wyższy o głowę i cięższy o przynajmniej czterdzieści kilogramów. Był też więźniem, więc wybór tłumu był oczywisty i wszyscy zaczęli skandować jego imię.
Sierżant zauważył ruch wysoko w koronach drzew, nie był pewny czy to nie przewidzenie, ale wyglądało na ludzką postać... Anthony jednak wykorzystał ten moment nieuwagi żołnierza. Podbiegł do niego i zaatakował pod prawe żebra, prosto w wątrobę. Crux upadł na kolano, a Gray wyprowadził kopniaka z półobrotu, co spowodowało zwalenie się jego przeciwnika na ziemię.
Znów do niego doskoczył, odwrócił na plecy, usiadł mu na brzuch i zaczął okładać pięściami po twarzy. Żołnierz szybko wyciągnął ręce i odbijał uderzenie, jednak nie wszystkie. Po kolejnym przełamaniu obrony, Anthony zwiększył częstotliwość uderzeń, dodatkowo wyprowadzając uderzenia na żebra.
Tłum oszalał. Tylko Katherina z Grace siedziały z obawą, że coś się może stać.. A na pewno się stanie, w końcu przegrany musi umrzeć... Tłum swojego zwycięzce wybrał już bez walki.
Kolejne uderzenie w twarz po którym Crux splunął krwią. Anthony wstał z niego i napawał się skandującym jego imię tłumem. Nie zauważył nawet kiedy jego przeciwnik się podniósł i stał jak nowo narodzony bez żadnego zadrapania. Tłum chwilowo zamarł, a Crux zalał się histerycznym śmiechem, Anthony odwrócił się do niego i zmierzył pełnym agresji i wściekłości wzrokiem.
- To wszystko co masz? - spytał cynicznie i nonszalancko Crux po czym znów zalał się histerycznym śmiechem.
Anthony znów ruszył do ataku, kolejne ciosy pięściami które tym razem dla sierżanta nie sprawiały żadnego problemu. Odbił trzy pod rząd, przed czwartym się uchylił i wyprowadził atak lewą pięścią prosto w brzuch, który mocno zaskoczył Anthonego i prawie spowodował zwrot zawartości jego żołądka. Crux natychmiast przeskoczył za niego i kolejne uderzenie z wyskoku zadał w tył głowy. Anthony padł jak długi. Tłum zamarł na chwile, lecz zaraz odżył widząc podnoszącego się Graya.
- Nie dasz mi rady ochroniarskie ścierwo! - warknął spluwając krwią Anthony.
- Nawet mnie nie znasz, nie wiesz gdzie byłem ani przez co przeszedłem. - odpowiedział mu ze zrezygnowaniem machając głową Crux. - Nie jestem jak wy. I JA naprawdę wróciłem do domu, więc...
- Gównie mnie to obchodzi!! Zaraz zginiesz! - wykrzyczał Anthony zaślepiony agresją znowu rzucając się na żołnierza.
Gray zamachnął się próbując zaatakować Cruxa. Ten nie unikał ataku, a wyprowadził swój. Ich pięści spotkały się w połowie drogi.
Anthony krzyknął z bólu łapiąc się za swoją rękę. Tłum był całkowicie zdezorientowany, a Grace i Katherina wstały z miejsc. Czas jakby zdawał się płynąć wolniej.
Sierżant wyprowadził prawy prosty w splot słoneczny Graya...
Arka.
- Masters!! - krzyknął Anderson. - Popatrz na to! O co tu chodzi?
- Prawie zatrzymana akcja serca.. To nie promieniowanie... - odpowiedziała ze spokojem.
- Więc co?
- On... chyba z kimś walczy... Wezwij panią Kanclerz. - nakazała Masters.
- Tak jest.
Ziemia.
Anthony miał problem ze złapaniem oddechu, a Crux wyskoczył do góry i wyprowadził kopniaka z półobrotu prosto w skroń. Wielki Gray zwalił się na ziemię, leżąc na plecach ledwo łapał oddech. Crux doskoczył do niego jednym susem i zaczął okładać po twarzy. Anthony zaczął dławić się własną krwią, z oczu pociekły mu łzy, wiedział że umiera...
Strzał. Krzyk. Tłum znowu nie wie co się stało. Na rampie Grace stała z wymierzonym pistoletem, a z lufy jeszcze unosił się kłębek dymu. Crux popatrzył na swoje ramie, kula przeszła na wylot... Odwrócił się w stronę Grace i zaczął do niej iść pewnym i szybkim krokiem, a ta nie tylko w środku ale i na zewnątrz trzęsła ze strachu. A może nie tylko?
Tłum nie zamarł z powodu strzału Collin, ale tego co było później. Miejsce od Anthonego do Grace nie było dłuższe niż siedem metrów. W tym czasie rana Cruxa sama się zasklepiła nie zostawiając nawet blizny. Wszyscy byli w szoku, tłum po prostu zamarł. Crouch i Roza byli gotowi stanąć w obronie Grace, gdyby sierżant ją zaatakował, mimo że sami byli przerażeni jak wszyscy albo jeszcze bardziej.
Crux podszedł do dziewczyny, zmierzył ją wzrokiem, potem popatrzył ze smutkiem na Katherinę której oczy ze strachu zrobił się ogromne i … wyrwał Grace pistolet, zabezpieczył,wsadził w tył spodni i zebrał swoją kamizelkę. Skierował się w stronę statku, ale zatrzymał przy wejściu i ostatni raz zmierzył wzrokiem wszystkich zaczesując swoje włosy do tyłu używając dłoni. Po tym wszedł do środka statku schodząc na najniższy pokład...
Wow! Świetny styl pisania, bardzo mi się podoba, jednak w niektórych miejscach brak przecinków, ale to nic :) Czekam na kolejne losy bohaterów :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału! :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetne, ale gdzie reszta bohaterów? ;c
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Setkę, to przedstawiłem dwunastu bohaterów, z czego dziesięć jest stworzonych przez was. Mam jeszcze dwójkę, ale jeden jest tubylcem, a drugi więźniem który nie poleciał. Zatem nie wiem o jaką resztę chodzi ;)
UsuńJeny postać wygrywa wszystko :O Czekam na kolejne rozdziały :3
OdpowiedzUsuńkurcze, brakuje mi jeszcze chociaż 2 postaci męskich :p ale reszta świetna :D
OdpowiedzUsuń