Image Map

24.07.2014

The 100- Our Story (Fanfiction) #2 finał rozdziału.



Już teraz mamy dla Was końcówkę drugiego rozdziału. Zobaczcie sami, co dalej się dzieje :)



11.

Arka. Teraźniejszość.

Wybuchło zamieszanie. Tłum zebrał się na korytarzu przed biurem pani Kanclerz. Na jaw wyszła wiadomość, że władze usunęły setkę więźniów. Nie wiedzieli dlaczego i to był powód ich zebrania. Nie były to tylko rodziny skazańców, ale także przedstawiciele rady, z którymi zlikwidowanie więźniów nie było konsultowane.
Tłum wykrzykiwał błagania o wyjaśnienia, a później groźby, lecz Amanda wciąż nie wychodziła. Kapitan Shannon zebrał grupę elitarnej jednostki, która ochraniała wejście do biura.
W końcu jednak Kanclerz się ugięła. Większość ludzi zamarła na jej widok, było słychać tylko pojedyncze szmery i pogróżki. Amanda zmierzyła wzrokiem wszystkich zebranych. Zagarnęła swoje czarne włosy za ucho.
- Wiem, po co tu jesteście. - rzuciła śmiało Kanclerz. - Słyszałam to dość dosadnie przez drzwi. Ale nie mogę wam wyjaśnić wszystkiego, bo sama nie znam wszystkich szczegółów.
Szmery tłumu znów zrobiły się głośne.
- Więc co możesz nam powiedzieć? - głos zabrał Arthur Vinley, wysoki mężczyzna o kwadratowej twarzy, siwych włosach i wąsach. Był to jeden z głównych mechaników na Arce, jednak brak chęci do władzy i chora żona sprawiły, że nie zasiadał w Radzie.
- Więźniowie nie zostali zlikwidowani. - odpowiedziała natychmiast na pytanie Amanda. - Zostali wysłani na Ziemię, w celu sprawdzenia, czy nasza planeta nadaje się do zamieszkania.
- Skąd ten pomysł? Dlaczego oni, a nie żołnierze? Czemu nikt o tym nie wiedział? - tłum wykrzykiwał wiele pytań, Amanda czekała, aż zapadnie cisza i będzie mogła mówić.
- Wysłaliśmy ich, bo i tak byli skazani na śmierć, a to jest szansa na ich odkupienie. - ciągnęła Kanclerz. - Nie poinformowaliśmy o tym wielu osób, bo wiadome było, że bylibyście przeciwni. W grę wchodziły życia waszych, a raczej naszych – Amanda spojrzała dyskretnie na Shannona, który spuścił głowę. - dzieci. Dobre wieści są takie, że promieniowanie na Ziemi wydaje się znikome, a planeta nadaje się do życia.
- Ale co z dziećmi? - wypowiedź kanclerz przerwał głos Jeny Gordon, jednej ze sprzątaczek Arki. - Skąd mamy wiedzieć, że nadal żyją?
- Właśnie! - wrzasnął Eric Crouch, wysoki, barczysty mężczyzna o krótkich blond włosach, przedstawiciel mechaników w radzie Arki. - Macie z nimi jakiś kontakt? - Amanda skrzywiła się na to pytanie.
- Nie udało nam się z nimi skontaktować... - przerwała na chwilę Kanclerz. - Jednak dzięki wynalazkowi doktor Masters, czyli bransoletkach monitorujących pracę serca, wiemy, że nadal żyją!
Tłum zamilkł. Wiedzieli, że bransoletki działały. Okazały się skuteczne w wielu przypadkach, jeśli chodziło o obserwację ludzi w śpiączce. Jednak dzieci, ich dzieci były same na planecie, o której praktycznie nic nie wiedzieli. Decyzja tłumu była wyraźna, jednak tylko Arthur Vinley potrafił zdobyć się na odwagę i wypowiedzieć wyrok.
- Żądam głosowania przez radę... Które na celu będzie miało odwołanie Kanclerz Amandy White ze stanowiska przywódcy Arki. - tłum zgodził się, jednak mina Amandy nie zmieniła się ani na chwilę. Wiedziała, że aby ją odwołać, potrzebna była jednogłośna decyzja.
- Tym zajmiemy się na zebraniu, które odbędzie się w przeciągu kilku dni. - odpowiedziała Kanclerz. - Tymczasem, proszę rozejść się i zająć swoimi obowiązkami. Wszystkie szczegóły na temat wysłania więźniów poznacie, gdy tylko odzyskamy z nimi kontakt.
Kapitan Shannon dał znak dla „wojowników”, którzy prawie siłą zmusili tłum do opuszczenia korytarza. Mimo sprzeciwów, wszyscy zebrani powoli zaczęli się rozchodzić, a Amanda wróciła do swojego biura, w którym szczelnie się zamknęła...


12.

Droga Rozy i Cruxa ciągnęła się w nieskończoność. Wszystko z powodu Grace, która zatrzymywała się przy każdym niemalże krzaku, zbierając przeróżne liście i owoce. Wrzucała je do swojej kurtki, z której zrobiła sobie przewieszaną przez ramię torbę.
W końcu jednak dotarli do celu – strumienia. Chłopak trafiony w oko nie był już przybity do drzewa. Ktoś wyciągnął strzałę, a jego ciało zostało ułożone i przykryte niewielką ilością kwiatów. Lilii. Roza na widok martwego więźnia odwróciła wzrok, a Grace przysiadła na ziemi.
- Ładny pogrzeb. - mruknął pod nosem Crux, podchodząc i kucając przy ciele. Zaczął je dokładnie badać.
Kwiaty nie zostały rzucone przypadkowo. Układały się w pewien wzór, który jednak był niewyraźny. Wszystko za sprawą wiatru, który nieznacznie poprzesuwał lilie. Crux wstał i ruszył w stronę strumienia. W dole, przy jego brzegu odkrył kolejne dwa ciała martwych więźniów, chłopaka i dziewczyny. Na nich również były ułożone lilie, jednak w mniejszej ilości. Wiatr zdmuchnął część kwiatów, które wirowały na tafli strumienia. Nie mógł znaleźć czwartego ciała, jednak w oddali, na drugim brzegu zauważył głowę chłopaka nabitą na pal. Ten wbity był na wzniesieniu, zaraz przy pierwszej linii drzew. Roza stanęła obok żołnierza, ale głowę zauważyła dopiero po chwili.
- Co to jest? - spytała Snowyowl ze strachem.
- Ostrzeżenie. - odparł beznamiętnie Crux. - Ktoś nie chce, żebyśmy tu byli.
Żołnierz zszedł po zboczu, omijając ciała więźniów. Kilka metrów dalej, po prawej stronie zauważył kanistry z wodą. Ruszył w ich kierunku, a w tym czasie Grace dołączyła do Rozy, która stała na wzniesieniu. Collin wytężyła wzrok w kierunku pala, próbując zorientować się, co jest na jego końcu.
- Czy to...
- Tak, to jest głowa. - przerwała jej Roza. Grace zachłysnęła się powietrzem.
Nagły krzyk Cruxa odwrócił ich uwagę od pala. Żołnierz znajdował się przy kanistrach, był na kolanach, a z jego brzucha sączyła się krew. Dziewczyny zamarły, kiedy zza kamieni obok niego zaczęła wyłaniać się postać. Crux padł na ziemię, a tubylec powoli utykając szedł w stronę dziewczyn. Myślały o ucieczce. Chciały, ale nie mogły się ruszyć. Strach odjął im nogi.
Roza poznała go od razu. To był ten sam, który zaatakował ich wcześniej. Żył, ale wyraźnie był ranny. Z jego nogi małymi strużkami leciała krew. Zaczęła zastanawiać się, czy kobieta w bieli, która ocaliła życie Alex i jej, również przeżyła to starcie.
Tubylec był w połowie wzniesienia, gdy nagle pojawił się za nim Crux, który szybkim i energicznym ruchem skręcił mu kark. Ziemianin upadł i stoczył się do strumienia. Sierżant, nie patrząc na wystraszone dziewczyny, wrócił po kanistry z wodą. Widząc swoją krew, uśmiechnął się krzywo. Podniósł pojemniki i wrócił do dziewczyn.
Grace, na widok rozciętej i poplamionej krwią koszulki Cruxa, cofnęła się o kilka kroków wpadając na coś... A raczej na kogoś. Roza, widząc sierżanta, który wyciąga broń, odwróciła do tyłu głowę i zobaczyła kobietę w bieli. Natychmiast stanęła na linii ognia, uniemożliwiając Cruxowi celny strzał.
- Przesuń się. - powiedział spokojnie żołnierz.
- Nie! - odparła Roza.
- Spierdalaj! - warknął Crux. - Dlaczego jej bronisz?!
- Bo zawdzięczam jej życie...


13.

Remy po raz kolejny zmieniła opatrunek Alex, jednak krew cały czas ciekła z jej ramienia. Ender skupił się na budowie muru, który pomógłby im w obronie przed ewentualnym atakiem. Myślał, że to, co wydarzyło się nad strumieniem, niedługo może się przenieść również tutaj. W pracy pomagała mu reszta więźniów, która znosiła ułamane kawałki drzew.
Katherina wyruszyła z częścią skazańców aby znaleźć jakieś pożywienie. Za cel obrali sobie głównie jarzyny i jakieś mniejsze zwierzęta.
James w tym czasie sprawdzał stan Audrey, a Luna Anthony'ego, którzy wciąż byli nieprzytomni.
- Jak się czujesz? - spytała Remy, opatrując Alex.
- Jakby ktoś mnie trafił strzałą. - odparła dziewczyna z uśmiechem. - Chce mi się pić...
- Roza i reszta powinna niedługo wrócić z wodą. Musisz wytrzymać. - wspierała ją Vermillian, kończąc wiązanie bandaża, który i tak był cały przesiąknięty krwią.
- Postaram się... - wyszeptała Brown.
Remy uśmiechnęła się do niej, po czym skierowała się w stronę Anthony'ego. Luna pokręciła głową na znak, że dalej jest nieprzytomny. Vermillian kiwnęła przytakująco głową i ruszyła do Jamesa przy Audrey.
- Powinna niedługo odzyskać przytomność... - mruknął Shannon. - Jak z resztą?
- Nie wiem. - Remy przysiadła się do niego. - Rana Alex strasznie krwawi, ale nie mam pojęcia dlaczego... - Vermillian przetarła oczy ze zmęczenia, rozcierając na swojej twarzy krew. James przygryzł lekko wargi.
- Słuchaj... - zaczął spokojnie. - zbierz wszystkich. Chcę powiedzieć wam coś ważnego...
- Na jaki temat? - spytała lekko zaciekawiona Remy. Shannon bił się chwilę z myślami.
- Cruxa. - odpowiedział. Remy wstała z miejsca.
- Poczekaj aż Katherina wróci. - rzuciła beznamiętnie. - Ona chyba też powinna o tym wiedzieć...


14.

Roza dalej stała na linii strzału między Cruxem a kobietą w bieli. Grace usiadła na ziemi ze strachu. Myślała, że to jest jej koniec. Kobieta, patrząc na nią swoimi zielonymi oczami, wyciągnęła rękę aby pomóc jej wstać. Collin niepewnie, ale podała jej swoją dłoń.
- Ariane Black. - przedstawiła się kobieta.
Zsunęła swoją chustę, a oczom Grace ukazała się prostokątna twarz kobiety z wyraźnym podbródkiem i mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Miała ciemniejszą karnację, odcienia słonecznego brązu.
- G...Grace Collin – wyjąkała. Ariane uśmiechnęła się do niej, lecz gdy tylko wstała, popatrzyła chłodnym spojrzeniem na Cruxa, który wciąż mierzył do niej z broni. Roza spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
- Pieprzyć to. - rzekł żołnierz, chowając pistolet z tyłu spodni. Widział, jak wzrok Ariane robi się cieplejszy. - Boisz się broni. - rzucił z pewnością. Ariane się zaśmiała.
- Skąd o tym wiesz? - spytała, pewna siebie.
- Twój wzrok zdradza wszystko. - uśmiechnął się cynicznie. - Mimo że starasz się to ukryć. - dorzucił.
Roza odwróciła się w jej stronę. Nie wyczytała w niej żadnej zmiany. Według dziewczyny dalej wyglądała na pewną siebie, jak w momencie gdy zeskoczyła z drzewa, ratując jej życie.
- Jak ci się udało przeżyć? - spytała ze zdziwieniem. - Sądziłam, że nie żyjesz...
- Wasz przeciwnik był dobrym wojownikiem. - odparła Ariane. - Po krótkiej walce udało mi się go zranić w nogę. To dało czas do ucieczki dla mnie, ale też i dla was.
Crux podszedł do niej bliżej, rozpoznawał w niej kogoś znajomego...
- Dlaczego nam pomogłaś? - dociekała Snowyowl. - Przecież twoi bracia próbowali nas zabić! - Ariane znowu się zaśmiała.
- To nie są moi bracia. - odrzekła. - Należą do innego plemienia. Moje jest bardziej... Nowoczesne.
Dziewczyny popatrzyły na nią ze zdziwieniem. Crux wciąż powoli szedł w jej stronę, a im bliżej niej był, tym bardziej dostrzegał w niej kobietę ze zdjęcia.
- Co masz na myśli mówiąc … Nowoczesne? - wtrąciła Grace.
- Używają broni palnej, ale starają się stać na uboczu. Są swego rodzaju... - Ariana zamyśliła się szukając odpowiedniego słowa. - strażnikami.
- To wyjaśnia twoją pomoc... - odparła Collin, chociaż wciąż była lekko zszokowana.
Crux stanął między Arianą a Rozą, znowu uśmiechając się pod nosem.
- Obserwowałaś nas od początku. - mruknął. - To ciebie widziałem wśród drzew podczas walki z Anthonym. - Black była wyraźnie zszokowana.
- To prawda. To że mnie zauważyłeś oraz TO co widziałam przed chwilą, wysuwa mi oczywiste wnioski. - Crux zmierzył ją badawczym spojrzeniem.
- Masz coś konkretnego na myśli, czy tylko mieszasz nam w głowach? - warknął Crux. - Kim ty, do cholery, jesteś?! - Dziewczyna po raz kolejny się zaśmiała.
- Należę do plemienia Górali. - odparła bez namysłu. - Zamieszkujemy Mount Weather, jeśli w ogóle macie pojęcie, gdzie to jest.
- Mamy tam się dostać! - krzyknęła uradowana Grace. - Pomożesz nam w tym? - Ariane pokręciła przecząco głową.
- Nie macie czego tam szukać. - odpowiedziała Black. - Zostaniecie potraktowani jako intruzi i zabici na miejscu. - Grace natychmiast posmutniała. - Skupcie się na waszej przyjaciółce, tej ze strzałą. - Ariane zawiesiła głos.
- Co konkretnie? - rzucił Crux odkładając kanistry i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Ona może zginąć w przeciągu kilku godzin. Strzała była zatruta... - W oczach dziewczyn narodziło się przerażenie. - Potrzebujecie lekarstwa. - dorzuciła po chwili.
- Wiesz jakiego?! - spytała Grace podnosząc głos. Ariane jednak pokręciła przecząco głową. Dziewczyna posmutniała jeszcze bardziej.
- Oni zatruwają każdą broń. Ostrza również... - Black opuściła głowę z bezradności.
- Mam pomysł. - rzucił Crux podnosząc kanistry. - Jeśli chcecie ją ocalić, natychmiast musimy wrócić.
- A co z tobą? - spytała Ariane, która nie zauważyła na jego brzuchu nawet blizny po cięciu. Crux uśmiechnął się.
- Są ważniejsze sprawy. - rzucił ironicznie. - Wracajmy.


15.

Słońce powoli zachodziło, kiedy Katherina wróciła z więźniami. Idąc w ślady Grace zrobili torby z kurtek, a w nich mieli sporo pożywienia. Głównie jarzyny i kilka małych wiewiórek. Gdy wracali, ich oczom ukazał się początek muru otaczającego plac dookoła statku.
Na widok Katheriny na twarzy Endera pojawił się uśmiech. Polecił jej zostawienie zapasów wewnątrz statku, najlepiej w magazynie, ponieważ tam była najniższa temperatura. Gdy tylko dziewczyna weszła do statku, zauważyła przy drzwiach Alex, której cera zrobiła się blada. Jej rana dalej mocno krwawiła... Winter uśmiechnęła się do niej przelotnie, ale Brown nie miała nawet sił odpowiedzieć. Idąc do włazu prowadzącego na dół, Katherina natknęła się na Remy.
- Wracaj do nas szybko. - mruknęła cicho wyraźnie zmęczona Vermillian. - James ma nam coś ważnego do przekazania.
Dziewczyna kiwnęła głową, po czym zeszła na dół. Magazyn bez Cruxa wydawał jej się przerażająco pusty... Mimo że to w nim spędziła całą drogę na Ziemię.
Kiedy wróciła na środkowy pokład, czekali na nią wszyscy oprócz Rozy, Grace i Cruxa. Dziewczyna miała nadzieje, że nic im się nie stało...
- Więc co to za ważna sprawa? - spytała Remy. - Jesteśmy wszyscy, więc?
James przeleciał wzrokiem po wszystkich. Był Ender, Remy, Katherina, Luna, Ruby – która spędziła pół dnia na sprawdzaniu stanu statku – oraz Rebekha, która w końcu się ocknęła.
- Chodzi o Cruxa... - Shannon starał się ubrać w odpowiednie słowa to, co miał do przekazania. - Mówił już, że nie jest taki jak my, słyszeliśmy to, prawda? - wszyscy przytaknęli słowem albo ruchem głowy. - Jak wiecie, mam pewną wiedzę z bazy danych Arki...
- Przejdziesz do sedna? - rzuciła zniecierpliwiona Katherina.
- Martwisz się o swojego chłoptasia? - rzuciła cynicznie Rebekha. Winter puściła jej surowe spojrzenie.
- Spokój! - wrzasnęła Remy. - James, kontynuuj.
- Dziękuję. - Odparł spokojnie chłopak. - Jak już mówiłem, jego twierdzenie, że nie jest jak my... To prawda. Pojawił się na Arce nagle, trzy lata temu. Wcześniej nie ma o nim wzmianki...
- No i? - niecierpliwiła się Katherina.
- Nie dziwi was to, że ktoś, kto pojawia się nagle, zostaje szkoleniowcem elitarnej jednostki? - wszyscy popatrzyli po sobie pytająco, tylko Winter mierzyła Jamesa wzrokiem. - Były na nim przeprowadzane jakieś testy. Ściśle tajne, więc nie udało mi się dotrzeć, jakie dokładnie...
- Masz coś konkretnego? - rzuciła wściekle dziewczyna. - Jeśli nie, to nie wiem po co nam to mówisz.
- A może fakt, że to on wrobił twojego brata w morderstwo cię zaciekawi?! - wrzasnął na nią Shannon. Oczy dziewczyny zrobiły się ogromne ze zdziwienia. - Tak, to on jest odpowiedzialny za całą twoją krzywdę. - James wskazywał na nią palcem.
- Ale... Ale jak to? - Katherina rozdziawiła usta, łzy powoli zbierały się w jej oczach.
- Normalnie. - odparł spokojnie chłopak. - Jego morderstwo zostało przypisane twojemu bratu. Crux również wyrzucił go w przestrzeń! - krzyknął wyraźnie podniecony. - To moje domysły, ale pewnie dlatego też tu jest! Aby zamazać wszelkie ślady!
Katherina zaczęła szlochać, wtulona w Remy. Wszyscy byli zszokowani. Nie mieli pewności, czy słowa Jamesa były prawdziwe. W końcu on najbardziej życzył mu śmierci, co wyraźnie pokazał w drodze na Ziemię...
- Ciekawa historia. - rzucił stojący przy wejściu Crux, z uśmiechem krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wzrok wszystkich zwrócił się w jego kierunku, a każdy był pełen strachu, obaw, a w przypadku Jamesa wściekłości...


3 komentarze :