Image Map

8.07.2014

The 100 - Our Story (Fanfiction) #1



Doczekaliście się pierwszej części i pierwszego spojrzenia na wizję nowatorskiego opowiadania Corneta z wykreowanymi postaciami przez Was samych. Zapraszam do czytania i pozostawienia komentarzy, które na pewno pomogą autorowi w dalszym pisaniu :)




1.


Przerażenie. To chyba najlepsze określenie, na to co czuli więźniowie pojedynczo i przymusowo zamykani w ciemnym pomieszczeniu. Każdy z nich na wejściu dostał metalową bransoletę, która została siłą i wbrew woli zapięta na nadgarstku. Po „oznakowaniu” każdy pojedynczo został przypięty do siedzenia magnetycznymi pasami. Przez cały czas panował półmrok i dopóki ich oczy nie przyzwyczaiły się do tych warunków, nie wiedzieli z kim ani gdzie są. Niestety wciąż otwierające się drzwi wpuszczające drobiny światła nie pozwoliły im na ten zabieg, a krzyk jednej osoby wzmagały krzyk drugiej i tak rodziła się histeria...
Lecz w pewnym momencie drzwi przestały się otwierać. Krzyki o pomoc, wypuszczenie i ratunek milkły tak szybko jak ich oczy przyzwyczajały się do ciemności. Pierwsze rozpoznanie ukazuje im kształt pomieszczenia i to że siedzą w kilku rzędach, ale nie są jedyni. Nad i pod nimi słyszą kolejnych więźniów. Szybkie połączenie faktów daje im proste wnioski. Są na statku. Kilku pokładowym. Ale pytania chodzące po głowie - dlaczego oni, gdzie lecą, w jakim celu, czy to może ich podróż śmierci - wzbudzają kolejny krzyk histerii. Znów słychać rozpaczliwe wołania o pomoc, ratunek, aż w końcu groźby.
W jednej chwili wszystkie krzyki zostają zagłuszone przez jeden głośny huk. Powód odczuli wszyscy pasażerowie. Zostali odłączeni od Arki. Statek leci w nieznanym dla nich kierunku, krzyki znów się wzmogły, a kiedy ich oczy w końcu przyzwyczaiły się do mroku odpalił się jeden
z ekranów. Rzucił jasnym, białym światłem i oślepił wszystkich. Jednak nie gasł jak w przypadku światła z otwieranych drzwi, wyraźnie ktoś chciał żeby odzyskali wzrok, ponieważ zapaliły się wszystkie światła pokładowe.
Grace Collin, drobna dziewczynka o bladej cerze, z twarzą w kształcie serca i piegami najszybciej zaczęła widzieć. Wykazała się sprytem i przez większość czasu miała zamknięte oczy. Rozpaczliwie szukała swojego przyjaciela, czarnoskórego Anthonego Gray'a, bezskutecznie.
Lecz kilka miejsc obok zauważyła coś co wprawiło ją w osłupienie. Zauważyła mężczyznę w wieku 28 lat, a przynajmniej tak jej się wydawało, który odstawał od reszty nie tylko wiekiem. Miał na sobie szerokie wojskowe bojówki w szarym kamuflażu, kamizelkę taktyczną oraz wojskowe buty. Wiedziała, że tak chodzą ubrane tylko jednostki specjalne Arki. Ich specjalizacja to walka
z najgroźniejszymi przestępcami. Zaczynała myśleć, czy to oznacza ich koniec, którego brutalność nie powinna znaleźć się na Arce? Zaczynała coraz bardziej przyglądać się mężczyźnie, ale nie rozpoznawała w nim żadnego ze sławnych „wojowników”. Owalna twarz, zarost na twarzy skupiający się głównie wokół ust i podbródka z lekkim meszkiem na policzkach, oraz długie włosy zaczesane do tyłu. Wydawał jej się znajomy, ale nie mogła skojarzyć skąd... Ale kiedy odgadła, jej źrenice poszerzyły się kilkukrotnie ze strachu i zdziwienia.
Wtedy na białym ekranie pojawił się obraz. Pani Kanclerz, kobieta w wieku 46 lat, długie czarne proste włosy, okrągła twarz i szare oczy które dla wielu wydawały się być martwe, siedziała za swoim biurkiem, wyprostowana i spokojna jak zawsze.
- Witajcie skazańcy – zaczęła powoli. Jej głos przyprawił wielu więźniów o ciarki na plecach. - To może być wasz koniec, ale nie musi jeśli mnie wysłuchacie. Wszyscy zostaliście skazani na śmierć, gdy tylko osiągniecie pełnoletność, co dla wielu z was powinno przyjść nawet w dniu dzisiejszym. - na ułamek sekundy na twarzy pani Kanclerz pojawił się uśmiech. Tylko najbardziej spostrzegawczy mogli to dostrzec. Dla Grace to wystarczyło, żeby przeczuwać przyszłą śmierć. - Według naszych naukowców Ziemia nadaje się w siedemdziesięciu pięciu procentach do życia. Zostaliście wybrani na grupę ochotników, aby sprawdzić czy to prawda. - większość więźniów w tym momencie była zagubiona i zdziwiona. Co bardziej rozsądni przełknęli ślinę, wiedząc co to oznacza. - Moje gratulacje, wracacie na naszą ojczystą planetę. Jeśli przeżyjecie, musicie się skontaktować z Arką i nas o tym poinformować. To rozpocznie realizację planu powrotu wszystkich mieszkańców, łącznie z waszymi rodzinami. Gdy tylko reszta z nas przybędzie, wszystkie wasze winy zostaną wam wybaczone, bez względu na ich wagę. - szmery i uśmieszki pojawiły się wśród więźniów. - Zanim dotrzecie na ziemię, jesteście zabezpieczeni tymi magnetycznymi pasami. Zwolnią się, gdy tylko dotrzecie do celu, którym jest Mount Weather. Tam znajdziecie niezbędny sprzęt i zaopatrzenie. - przerwała na chwilę. - Życzę szczęścia i mam szczerą nadzieję, że wam się powiedzie. Tobie również sierżancie. - obraz zniknął.
„SIERŻANCIE?!!” - krzyknęła w myślach Grace. Teraz była pewna, z kim przyszło jej dzielić pokład. Większość więźniów jednak nie wiedziała, a szmery i hałasy się wzmagały, głównie były to groźby, że sierżant jest przez nich z miejsca spisany na straty. Grace odruchowo popatrzyła w stronę żołnierza, ten siedział nadal w pozycji jakiej go widziała ostatnio. Nawet jego mina nie zmieniła się choćby na sekundę. Jednak tym razem patrzyła za długo, zauważył to i ich spojrzenia się skrzyżowały, mężczyzna delikatnie się uśmiechnął i.. dziewczyna znalazła tam tam coś innego niż się spodziewała...

- PARSZYWA GNIDA!! - przedarł się żeński głos. Dość mocny. Wszystkie oczy zwróciły się w jednym kierunku. Remy Vermillian, chuda dziewczyna o trójkątnej twarzy, bladej cerze i długich, chyba nigdy nieścinanych włosach o charakterystycznym czerwonym zabarwieniu. - JAK ONA MOŻE NIE MIEĆ SUMIENIA?!! WYSYŁAĆ NAS NA PEWNĄ ŚMIERĆ!!
- Wyluzuj się doktorku. - rzucił niedbale James Shannon przerywając jej wypowiedź. Chłopak średniego wzrostu, ciemna cera, ze związanymi włosami w kucyk z charakterystycznymi dwoma kolczykami w prawej brwi. Większość więźniów kojarzyła go z włamaniem do bazy danych Arki oraz jego rodzicami, którzy byli wysoko postawionymi pracownikami ochrony. - Z tego co wiem, to Ziemia jest od dawna możliwa do zamieszkania. - James rozpiął swoje magnetyczne pasy i wstał z miejsca. Powoli zaczął zbliżać się do sierżanta. - Zatem my przeżyjemy, ale... Bardziej interesuje mnie los naszego „opiekuna” - chłopak wyraźnie zaakcentował ostatni wyraz.
Zapadła głęboka cisza, aż w końcu pojedyncze głosy skupiły się w jedną całość i mówiły „śmierć”. Remy spuściła głowę, nie chciała tego oglądać ani słuchać. Tylko Grace chciała to jakoś uspokoić
z marnym skutkiem.
- Więc moim zdaniem, powinniśmy go zabić teraz. Gdy się uwolni, będzie wielkim problemem dla nas wszystkich. - ciągnął dalej James – Co wy na to moi drodzy?! - wręcz krzyknął z entuzjazmem chłopak stojąc przed sierżantem. Więźniowie zaczęli skandować „śmierć, śmierć, śmierć”. Grace zamknęła oczy, a żołnierz dalej patrzył się w martwy punkt. - A więc... Co z tobą zro..
- LEPIEJ WRACAJ NA MIEJSCE!! - warknęła Collin. - Możemy wpaść w turbulencje, a wtedy może stać ci się coś złego! - dziewczyna zadziwiła samą siebie. Nie wiedziała czy zabrzmiało to jak próba ochrony Jamesa czy żołnierza. Dobrze wiedziała, że to może być problem po wylądowaniu, ale z kolei widziała w jego oczach coś innego niż mówili wszyscy...


Tłum dalej skandował „śmierć!”, a chłopak się roześmiał i machnął ręką na Grace, która błagalnym wzrokiem zaczęła patrzeć na Remy. Bezskutecznie, lekarka nie chciała mieć z tym nic wspólnego. James ukucnął przed sierżantem i dalej patrzył się na jego twarz.
- Więc jak chcesz zginąć, ochroniarskie ścierwo? - syknął chłopak wyciągając skonstruowany prowizoryczny nóż. - powoli czy jednak szybko jak większość z rodzin tych więźniów?!
Sierżant szybkich ruchem odwrócił głowę w kierunku Jamesa patrząc mu prosto w oczy. Chłopak zachwiał się ze strachu ale starał się to ukryć najlepiej jak umiał, z zamierzonym skutkiem bo tłum dalej skandował „śmierć” ale tym razem były to jednostki a nie całość. Żołnierz przyglądał się chwilę na twarz siedemnastolatka. Po czym na twarzy zamalował mu się szyderczy uśmiech.
- Za moich czasów takie płotki jak ty, nawet nie były warte mojej uwagi. - sierżant szepnął, ale na tyle głośno żeby większość więźniów usłyszała, co spowodowało kolejne szmery między nimi. James przełknął ślinę, wydawało mu się to tak głośne, że chyba słyszał to cały statek.
Kolejny raz zachwiało chłopakiem, tym razem były to turbulencje. Statek więźniów wleciał
w atmosferę ziemską. Shannon zaczął tracić równowagę, a Grace widziała co planuję żołnierz.
James! - krzyknęła, ale było za późno. Sierżant wyprowadził szybki ruch głową uderzając Jamesa
w nos. Chłopak zalał się krwią i poleciał do tyłu padając bez ruchu na pokład. Nastała cisza przerywana tylko dźwiękami turbulencji z powodu wchodzenia w atmosferę.
- Mój Boże zabiłeś go!! - wrzasnęła ze strachem Grace. Reszta więźniów tylko patrzyła się ze zdumieniem. - Jak mogłeś?! Powinieneś nas ochraniać!!
- Nie. - odparł żołnierz odwracając głowę w jej stronę. Zajrzała głęboko w jego zielone oczy widząc tam... spokój. - Jesteś w błędzie słoneczko. On żyje a ja nie mam was bronić.
Kolejne szmery wśród więźniów przerwane zostały przez jedno potężne szarpnięcie statkiem. Po chwili zwolniły się pasy magnetyczne, co oznaczało tylko jedno – koniec podróży...



2.

10 dni wcześniej – Arka.

- Crux!! Sierżancie! - krzyknął kapitan Shannon, wysoki i chudy mężczyzna o zwyczajnej twarzy w czarnym uniformie ochrony Arki.. Żołnierz zatrzymał się na korytarzu czekając wyższego rangą kolegę. - To prawda? Lecisz z nimi na Ziemię?
- Prawda. Byłeś jednym z wyznaczających mnie do tego zadania. Zgrywasz głupszego niż jesteś? - syknął Crux. Kapitana trochę oniemiał, ale starał się to zamaskować. Podszedł do sierżanta o krok, stali teraz twarzą w twarz.
- Uważaj synku, bo możesz skończyć inaczej, a mam dla ciebie propozycję. - rzucił agresywnie kapitan. Crux okazał zdziwienie, bo cóż może mu zaoferować kapitan ochrony Arki? - Będzie tam mój syn, James. Chcę, żebyś go ochraniał do czasu aż nie przybędziemy. - Kapitan cofnął się o krok. - W zamian dostaniesz ze zbrojowni Arki co tylko zechcesz.
Crux udawał, że namyśla się chwilę. Dokładnie wiedział czego chce i wiedział również, że kapitan będzie miał problem z osiągnięciem jego żądań.
- Zgoda. - odparł sierżant. Na twarzy Shannona zamalował się uśmiech. - Ale chcę WSZYSTKIE moje rzeczy, które były w moim ekwipunku
w czasie zamrożenia.
Kapitanowi uśmiech zszedł z twarzy. Wiedział, że to niemożliwe, bo nie ma do nich dostępu. Przy odrobinie szczęścia może mu się udać, ale na szali stoi jego kariera. - W.. Wszystkie? - zawahał się kapitan.
- Tak. - odparł Crux. - Broń krótka, długa, nóż, zdjęcie i Kate. Oraz zapas amunicji. Wtedy twój synek będzie bezpieczny. - Na ustach sierżanta zamalował się szyderczy uśmiech. Kapitan przełknął ślinę.
- Wiesz że to praktycznie nie możliwe, prawda?
- Albo to będzie na statku, albo osobiście zabiję twojego szczeniaka. - rzucił obojętnym tonem Crux. - Wybieraj. Syn-Albo-Kariera.
Kapitan zamarł bez ruchu, nie potrafił nic odpowiedzieć. Sierżant nawet nie czekał tylko odwrócił się na pięcie i poszedł w swoim kierunku pozostawiając kolegę z własnymi myślami na pustym korytarzu...






5 komentarzy :

  1. Bogowie genialne chce więcej czekam, aż ja będę w jednym :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Początek świetny, czekam na ciąg dalszy! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo wciągające :D Mam nadzieję, że następna część szybko się pojawi! Chciałam jeszcze dodać, że moja postać jest świetnie przedstawiona! Właśnie tak ją sobie wyobrażałam! Jestem strasznie ciekawa jej dalszych losów.

    OdpowiedzUsuń